niedziela, 18 marca 2018

Dives haedos saxa diavoli - Rozdział 4

Rozdział 4


"De gustibus non est disputandum"

tłum. ''o gusta nie należy się spierać"





     Galeria ''Simply'' znajdowała się piętnaście minut drogi pieszo od biura generalnego Reeves Corporation. Rodzeństwo postanowiło dotrzeć na miejsce pieszo, co udało im się osiągnąć jeszcze przed południem. Brandon lubił przychodzić do tego centrum handlowego, aby wejść do największej księgarni w całym Jefferson City. To właśnie w ''Read, pray, love'' zbierali się nie tylko producenci piór z całego świata, ale były tutaj organizowane również spotkania z autorami. Z kolei Meredith przychodziła tutaj głównie na kawę i po kosmetyki. Z tą wizytą w galerii brunetka wiązała tylko jeden cel, a mianowicie zakup paletki o wdzięcznej nazwie ''Desert Dusk''. Oczywiście wiadome było, że o tej porze dnia młoda dziedziczka fortuny Reeves nie odmówi filiżanki espresso w Yanis Caffee.
Brandon sunął się za siostrą zamyślony, kiedy jego siostra z zapałem chodziła od sklepu do sklepu przeglądając witryny sklepowe i zaczepiając ekspedientki z pytaniem o konkretny kosmetyk. Chłopaka zastanawiała w tamtej chwili inna rzecz, a mianowicie cały wyjazd. Brunet dumał nad sytuacją wewnętrzną w firmie, aż do głowy nie wpadł mu jeden istotny szczegół dotyczący wyjazdu do Sacramento.
- Mer - chłopak zaczepił siostrę. Brunetka spojrzała pytająco na brata, odciągając, zapewne z trudem, wzrok od wystawy Givenchy w jednej z drogerii galerii Simply. - Czy tata napomknął w ogóle coś o tym, gdzie będziemy mieszkać w Sacramento? - siostra Brandona zatrzymała się gwałtownie, co spowodowało, że brunet prawie wpadł na Meredith.
- A wiesz, że nic sobie nie przypominam? - dziewczyna odpowiedziała bratu pytaniem na pytanie, po chwili kontynuując: - Spytamy, kiedy będziemy w domu. A teraz chodź tam - Meredith wskazała kolejny sklep, ciągnąc brata za rękę w niewiadomym dla bruneta kierunku.

Półtorej godziny później rodzeństwo siedziało w pięknie urządzonej kawiarni Yanis Caffee. Meredith sączyła, zmieniając zdanie w ostatniej chwili, czarną kawę po turecku z białej filiżanki, z kolei Brandon wycierał właśnie usta serwetką, które zostały ubrudzone słodką pianą mocha frappucino.
- Jest na czym oko zawiesić - mruknęła pod nosem Meredith, patrząc to na brata, to w stronę kontuaru kasowego w markecie Target umiejscowionym naprzeciwko kawiarni. Za kasą w tymże markecie stał młody blondyn w czerwonym uniformie, którego wyraźnie rozpraszało ukradkowe spojrzenie brunetki do którego dołączył się Brandon po wypowiedzi siostry. Chłopak w przerwie w kolejce klientów spojrzał centralnie na siedzące przy stoliku rodzeństwo.



- On najwyraźniej też ma - zaśmiała się Meredith, patrząc na brata bliźniaka.
- O gustach się nie dyskutuje - mruknął Brandon, uśmiechając się półgębkiem. 
- Otóż to, braciszku. Widzę, że wypiłeś - brunetka wskazała na kubek brata. - Zbieramy się?
Chłopak w odpowiedzi kiwnął głową. Kiedy jego siostra poszła do kontuaru kasowego z numerkiem i przyłożyła kartę płatniczą do terminala, Brandon utknął w zamyśleniu. Chłopak często miewał chwile, w których przeżywał wewnętrzny rozłam, a zwłaszcza, kiedy za coś płacił. Nikt mu nigdy nie powiedział, że za dużo zapłacił lub zrobił coś źle. Jednak w tych właśnie momentach zamyślenia do Brandona dochodziła informacja, że w całym swoim życiu nie zarobił sam nawet na jedną kawę, a co dopiero inne rzeczy, które  z siostrą kupowali. Osobiście Brandon wiedział, że nie mógłby prowadzić tak ryzykownego interesu jak jego rodzice i już dawno postanowił, że nie chce być aż tak beztroski jak jego siostra, która już dawno przestała zastanawiać się nad limitami. Rozmyślania bruneta zostały przerwane przez powrót siostry. Po założeniu kurtek rodzeństwo udało się do wyjścia z kawiarni.
Rodzeństwo Reeves cieszyło się, że podczas zakupów w Simply nie spotkali nikogo znajomego, za czym szło uniknięcie tłumaczeń à propos rodzinnej sytuacji i afery w firmie. 
Meredith, która przed opuszczeniem galerii zdążyła kupić jeszcze pomadkę, zaproponowała, aby rodzeństwo wróciło do domu taksówką. Brandon, który mimo atletycznej budowy ciała nie obrażał się na określenie jego osoby ''leniwą'', zgodził się bez wahania. Wbrew pozorom, nie była to kolejna zachcianka młodej spadkobierczyni Reeves. Meredith chciała przyrządzić jakiś obiad, zanim jej rodzicielka wróci z pracy. Dziewczyna, wiedziała, że gdy ich ojciec wejdzie do swojego gabinetu i pogrąży się w przeglądaniu faktur i umów nie spostrzeże nawet, kiedy zajdzie słońce. 
Nie później niż godzinę przed porą obiadową rodziny Reeves, jaką była trzecia po południu, Meredith pociągnęła za klamkę drzwi wejściowych do willi przy Riddington Alley. Dom wydawał się z pozoru pusty, do póki do korytarza nie dobiegł Burbon, ukochane zwierzątko Meredith. Bliźniacy po przywitaniu się z piątym członkiem rodziny i rozebraniu się z odzień wierzchnich udali się do salonu.
- No proszę - Meredith klasnęła w dłonie na widok ojca, który wchodził właśnie do salonu przez drzwi wejściowe, trzymając w dłoni paczkę papierosów. Clayton Reeves w dalszym ciągu był ubrany w garnitur, mężczyzna odpuścił sobie jedynie marynarkę, zamieniając ją na wygodniejszy sweter. 
- Byłem sprawdzić pogodę, co robimy na obiad? - zapytał się swoich dzieci Clayton, zmieniając temat. 
- Mogę zrobić lasagne - zaśmiała się Meredith. - Najszybsza opcja, aby mama przyjechała na gotowe. 
- No to mamy decyzję - Clayton Reeves klasnął w dłonie, siadając na sofie. Mężczyzna chwycił pilot do telewizora i włączył urządzenie.
Meredith udała się do kuchni i rozpoczęła pracę. Pierwszym krokiem, jaki podjęła brunetka, było zrobienie kawy. Po zalaniu przygotowanego napoju wrzątkiem, dziewczyna rozpoczęła pracę nad obiadem. 



Pod koniec "działki" dziewczyny w kuchni, kiedy lasagne już dochodziło w piekarniku do oczekiwanej formy, do pomieszczenia wszedł Brandon.
- Nakryję do stołu, bo pachnie już jak w transmisji na żywo u Gordona Ramsaya - zaśmiał się chłopak. Kiedy chłopak zniknął w korytarzu, w tym samym czasie dziewczyna usłyszała otwierające się drzwi wejściowe. Następnie w jednym momencie dało się usłyszeć dźwięk piekarnika, oznajmiający zakończoną pracę urządzenia oraz powitanie dochodzące z korytarza. Meredith wyjęła z szuflady drewnianą łopatkę oraz nóż, które brunetka zaniosła do jadalni, witając się po drodze z rodzicielką. 
Wkrótce po przeniesieniu parującej brytfanki do salonu i umiejscowieniu jej na drewnianiej desce, rodzina zasiadła do posiłku. Meredith podzieliła lasagne na cztery talerze po czym powiedziała:
- Smacznego - tymi słowami rodzina rozpoczęła jedzenie obiadu. 


______________________________________________________

Teraz oby nie było błędów :P