środa, 9 grudnia 2015

Rozdział 2

"W uśmiechu kobiety
tkwią wielkie tajemnice"

*Cory*


Reszta lekcji tego dnia minęła bez żadnych irytujących sytuacji. Być może dlatego, że unikałem blondynki o imieniu Emma, jak ognia. Gdy zadzwonił ostatni w tym dniu dzwonek, wszyscy udali się do wyjścia z klasy. ''Nowa'' została jeszcze i rozmawiała z nauczycielką. Miałem nadzieję, że uda nam się wyjść ze szkoły zanim dziewczyna nas zaczepi.
Gdy wszyscy spotkaliśmy się przy bramie szkoły, usłyszeliśmy wołanie:
- Hej! Czekajcie! - była to Yah. Zatrzymała się zdyszana przy nas. - Odwołali mi ostatnią lekcję, wracam z Wami!
- Można umrzeć z radości. - powiedział Jesse.
- Ha! Ha! Ha! - sprostowała Kali.
Szliśmy chwilę w ciszy kiedy Britt poruszyła drażniący temat:
- Cory, co masz do czynienia z ''Nową''?
- Ja? Nic. Niby co mam mieć? - odpowiedziałem z dziwiony.
- Rozmawialiście całą przerwę po historii a potem łaziła za Tobą cały dzień. - powiedział Stephen.
- Nieprawda! - żachnąłem się.
- Prawda. - powiedział Jesse.
Ja tylko przewróciłem oczami.
Po chwili wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów, tym razem to ja poczęstowałem Jessego.
- Dzięki, Cory. - wziął jednego.
W ślad po nas papierosy wyjęła Brittany i dała Stephenowi. 


Podpaliła papierosa i podała zapalniczkę dalej. Po chwili każdy mógł rozkoszować się dymem tytoniowym z wyjątkiem Kali, jedynej niepalącej w towarzystwie.
Szliśmy w ciszy. Gdy doszliśmy do naszego domu na zwieńczeniu Neuralia Rd, odłączyła się od nas Kali. Stephen obiecał dać nam referat zadany na historię przez Stephensa. Twierdził, że został mu taki z zeszłego roku.
Dom Clarków mieścił się niedaleko Neuralia Rd, a mianowicie przy Kenninston St.
Byliśmy na miejscu po kilku minutach wędrówki. Brittany wyrzuciła na ziemię niedopałek papierosa i weszła przez furtkę.


Otworzyła drzwi i wpuściła nas do środka. Rodzeństwo mieszkało w dużym domu urządzonym w nowoczesnym stylu. Ich ojciec pracował w Szwecji a mama jest specjalistką ze znajomością języków obcych. Praca to jej żywioł, więc rodzeństwo ma dużo swobody, zwłaszcza że są już pełnoletni.
My poszliśmy za Stephenem do jego pokoju, a Britt została na dole, aby zrobić sobie kawę.
Pokój Stepha znajdował się na pierwszym piętrze domu, był urządzony, wbrew wizerunkowi chłopaka, w dość klarownym i prostym stylu. Nie panował tu chaos, a na ścianach nie było wszechobecnych plakatów przedstawiających zespoły muzyczne. Dziwne, bo właśnie tak pokój Stephena wyobrażały sobie osoby, które nie były blisko z Clarkami.
- Czekajcie, mam to pewnie w zeszycie od historii z zeszłego roku. - mruknął chłopak i otworzył szafkę znajdującą się obok biurka. Pogrzebał tam chwilę po czym podał nam zeszyt. - To któraś z tych luźnych kartek. - dodał.
Gdy znaleźliśmy ową kartkę, oddaliśmy Stephowi zeszyt a sami udaliśmy się do wyjścia z pokoju.
Chłopak wziął do ręki jedną z gier leżących na wiszącej półce i powiedział:
- Może rundkę po torze? - wyszczerzył zęby. - Siadajcie a ja przyniosę coś do picia.
Wykonaliśmy ''polecenie''. Włączyliśmy grę i czekaliśmy na Stephena.
- Muszę namówić mamę na taki telewizor. - powiedział Jesse.
- Myślałem, że dostałeś nowy zaledwie trzy miesiące temu, na urodziny. - powiedziałem.
- No niby tak, ale zobacz na rozmiar tego, to chore.. - odpowiedział.
Ja tylko pokiwałem głową z dezaprobatą. Po chwili do pomieszczenia wszedł Stephen z trzema szklankami i butelką jakiegoś soku w ręce. Nalał każdemu i usiadł.
- To co, gramy? - zapytał. Kiwnęliśmy głowami.

Przez następne trzydzieści minut zrobiliśmy jakieś dwanaście wyścigów. Zrobiliśmy małą przerwę. W tym czasie do pomieszczenia wlazło małe zwierzątko. Był to kot, zdecydowanie.
Stephen wziął włochacza na ręce.


- Macie kota? - spytałem.
- Zupełnie zapomniałem powiedzieć, mama kilka dni temu przyniosła do domu przybłędę, był w naszym ogródku. - odpowiedział chłopak głaszcząc kota. - Miał zostać zaniesiony do schroniska, ale siostra się zakochała i po ptakach.
My tylko patrzeliśmy jak włochata kulka wije się pod dotykiem szatyna, który teraz miział kota po brzuchu.
Po chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy pytająco na Stephena, ten tylko patrzał na nas zdezorientowany.
- Kto to może być? - zapytał bardziej siebie niż nas.
Usłyszeliśmy głos Britt:
- Cześć!
- Witaj! - usłyszałem TEN głos. Irytujący, kipiący radością głos siedemnastolatki.
Głowy Jessego i Stephena automatycznie obróciły się w moją stronę.
- CO!? - żachnąłem się.
- Stephen!!! Jesse!!! Cory!!! Już na dole was widze!!! - wrzasnęła na cały dom Brittany.
Niechętnie podnieśliśmy się z siedzeń i wyszliśmy z pokoju.
Schodząc po schodach usłyszeliśmy rozmowę:
- Malowanie zajmuje mi max 20 minut. Strój zawsze szykuje wieczorem. Chcesz coś do picia? Kawę? Herbatę?
- Naprawdę dziękuję. - powiedziała uśmiechnięta blondynka.
Tak, to zdecydowanie była Emma, stwierdziłem stając na ostatnim schodku. Dziewczyny siedziały w kuchni.
- Ślimaki nareszcie się zjawiły. - stwierdziła Brittany. - Emmę już znacie?
Pokiwałem głową jako jedyny z naszej trójki.
- Jestem Stephen. - przywitał się chłopak. - Ja jestem Jesse. - dodał brat.
- Hej chłopaki! - powiedziała wesoło dziewczyna i zachichotała "uroczo". Co?!
Kot najwidoczniej znudził się u góry, ponieważ zszedł do kuchni i wskoczył na kolana Brittany.
- Ooo, jaki słodki! - powiedziała, a raczej zapiszczała, Emma.
- Jest boski! - powiedziała Britt. - Te jego uszka są powalające.
- Jak się wabi? - zapytała Emma.
- Na początku miał być Mały Step ale w końcu wyszło, że jest Koteł. - odpowiedziała szatynka.
Emma tylko zachichotała.
- Co ta stoicie jak kołki? - rzuciła w naszą stronę Britt.
My tylko wzruszyliśmy ramionami i usiedliśmy przy stole, Jesse koło Emmy, obok niego Stephen a ja po prawej Brittany.
- W sumie to muszę się powoli zbierać, mama wraca wcześniej z pracy i jedziemy na małe zakupy. - powiedziała Emma.
Mówiąc to nie spodziewała się, że temat zakupów jest bardzo delikatny w towarzystwie Britt.
Szatynka zapiszczała i zaczęła wypytywać:
- Gdzie!? Po co? Kiedy?
- Jeszcze nie wiem, pewnie do jakiegoś centrum handlowego. - odpowiedziała z uśmiechem blondynka.
Gdy tak siedziała, mogłem się jej przyjrzeć w miarę dokładnie. Blond włosy miała ... Wiecie. Na twarzy prawie nie było makijażu oprócz tego takiego na oczach i szminki na ustach. Wielkie niebieskie oczy były zawsze wesołe, a ona sama nie traciła uśmiechu.
- Mama długo pracuje i mogę się z nią zobaczyć czasami rano, ale nie zawsze. Wraca gdy już śpię. Dlatego każda chwila z nią spędzona jest dla mnie bardzo ważna. - gdy to mówiła wydawało mi się, że na ułamek sekundy się zasmuciła. - Tak więc bardzo dziękuję za zaproszenie. To dla mnie ważne, aby poznać osoby z nowej klasy. - uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wstała od stołu.
- Mam nadzieję, że będziesz wpadać częściej. - powiedziała Brittany. - Siostra Jessego i Cory'ego to nie to samo, nie umie pogadać o kosmetykach i ciuchach. - westchnęła.
- My też będziemy się już zbierać, dzięki za tą wypowiedź na historię Stephen! - powiedział Jesse.
- Mam świetny pomysł - może odprowadzicie Em? - zaoponowała Britt.
- Ja muszę jeszcze iść po papierosy, dwa mi nie starczą na jutro. - powiedział Jesse.
Wiedziałem, że wypadło na mnie. Wiedziałem także, że Jesse blefuje mówiąc, że idzie po papierosy. Rano częstował mnie z nowej paczki.
Wszyscy patrzeli na mnie. Ja tylko skinąłem głową nie ukazując niezadowolenia. Jednocześnie byłem ciekawy co kryje się pod uśmiechem tej dziewczyny i bałem się kolejnej lawiny pytań.
Wyszliśmy z domu. Poszedłem za dziewczyną, gdy odeszliśmy kawałem dziewczyna zaczęła rozmowę:
- Czemu ciągle jesteś taki smutny? ''Czy pamiętasz jeszcze, że zostałeś stworzony do radości?"
- Nie mam powodu, żeby skakać z radości. Nie lubię zarażać entuzjazmem, a jeszcze bardziej, jak ktoś próbuje mnie nim zarazić. - odpowiedziałem.
- Człowiek powinien się uśmiechać, chyba że ma wyraźny i mocny argument żeby tego nie robić - jaki jest Twój? - zapytała wyraźnie zaciekawiona.
- Nie mam powodu, żeby być smutny. Prowadzę beztroskie życie tylko dlatego, że nie patrzę ani w przyszłość ani w przeszłość. Nie planuję. Nie marzę. - sprostowałem.
- Na lekcjach zauważyłam, że Jesse ma nazwisko Anderson, a ty Flautney. Czy ty...?
W tym momencie zmieniłem temat:
- Gdzie mieszkasz?
- Koniec Xaver Ave, kolano Kenniston. - w jej głosie i wyrazie twarzy było widać zrozumienie. Mimo, że blondynka sprawiała wrażenie wesołego dziecka, które jest ciekawe świata, czułem, że jest mądrą i dorosłą dziewczyną. Wystarczy, że to pokaże.
Kilka minut szliśmy w ciszy. Wreszcie się odezwała:
- Tu mieszkam. - zatrzymała się, faktycznie, na kolanku Xaver Ave - Kenniston St. Był to średniej wielkości dom z pięknym ogródkiem.  - Dziękuję, że mnie odprowadziłeś, mimo że wcale nie musiałeś. No i... przepraszam, że spytałam o nazwisko. To nie było na miejscu. - z jej oczu zniknęła radość, a uśmiech przygasł do zawstydzonego.
- Mówiłem Ci, nie patrze w przeszłość, takie pytania mnie nie ruszają, a jednak wolę ich unikać. - powiedziałem.
- I tak mi głupio. - powiedziała.
- Niepotrzebnie. - uśmiechnąłem się pocieszająco.
- Chcesz wejść? - zapytała, wskazując ręką za siebie.
- Naprawdę kusząca propozycja, ale muszę jeszcze zrobić lekcje i chociaż zacząć referat na historię sztuki. Dziękuję za miłą rozmowę. - powiedziałem. - Gdy nie kipisz radością i nie zadajesz miliona pytań na minutę jesteś naprawdę fajna. - przyznałem. Nie wiem czemu to powiedziałem, samo mi się wyrwało.
Dziewczyna posłała mi szeroki uśmiech i otworzyła furtkę. Weszła przez nią i udała się do drzwi. Gdy stanęła przy nich, odwróciła się i mi pomachała.
Stałem tam i czekałem aż nie zamknie za sobą drzwi. Gdy to zrobiła, założyłem słuchawki na uszy, aby chociaż na chwilę przestać myśleć o tej zagadkowej dziewczynie i szybkim krokiem udałem się w stronę domu.

Gdy byłem na miejscu, zauważyłem, że auto Janette stoi na podjeździe. Byłem zdziwiony, ponieważ przeważnie wracała później.
Gdy wszedłem do środka, od razu zostałem zawołany przez Jane:
- Cory!? 
- We własnej osobie. - odpowiedziałem.
- Chodź do kuchni! - krzyknęła.
Gdy tylko przekroczyłem próg pomieszczenia, usłyszałem ciężkie zbieganie po schodach.
Zanim ja lub Jane zdążyliśmy się odezwać, do kuchni weszła Yah w rozczochranych włosach, na sobie miała tylko luźną, wyraźnie za dużą, bokserkę i krótkie spodenki.
- Nie można ciszej? - zapytała zaspana z wyrzutem.
- Nie. - odpowiedziała Janette. - A teraz słuchać mnie. Około 9 przyjedzie ciocia Mery. Dom musi być czysty, a naszego eksperta od sprzątania jeszcze nie ma. Do roboty! Najpierw dół. - Jane mówiła do nas, jednocześnie ścierając kuchenny stół.
My bez słowa udaliśmy się do salonu. W salonie trzeba było pościerać kurze i odkurzyć dywan - było to widać na pierwszy rzut oka.
- Yah, pościerasz kurze, prawda? Ja poukładam w korytarzu. - rzuciłem.
- Czemu ja to najgorsze? - oburzyła się. Ja tylko uniosłem brwi. - No dobra. - odeszła mrucząc coś w stylu ''Kobietom to najgorsze, bo umieją sprzątać. Oczywiście...".
Zaśmiałem się pod nosem i udałem się do przedsionka. Tam poukładałem buty, uwiesiłem ładnie bluzy a parasole, które do tej pory stały oparte o ścianę, znalazły swoje miejsce w stojaku. Następnie zająłem się układaniem na małej komódce, na której walały się klucze, paragony, drobne i inne rzeczy.
Gdy wróciłem do salonu, Yah właśnie odkurzała.
- Aleś ty szybki. - prychnęła wyłączając odkurzacz. - Zdążyłam zetrzeć te cholerne kurze i odkurzyć.
Nawet nie zauważyłem, że zamieniła bokserkę i spodenki na coś bardziej ogarniętego.
- Jesteś wielka. - pochwaliłem siostrę.
- Pff, wiem! - wytknęła język.
- Teraz wasze pokoje! - krzyknęła Janette z kuchni.
Kaliyah się załamała. Każdy wiedział, że w jej pokoju walały się na ziemi książki, ciuchy, płyty i inne rzeczy, a na biurku i półkach panował chaos. Mój pokój był w stanie perfekcyjnym, nie miałem tendencji do nieporządku. Wychodziłem z założenia, że porządek równa się mniej nerwów, a utwierdzałem się w nim słysząc codziennie narzekania Kali, która nie mogła znaleźć książki lub zeszytu.
- Pomogę Ci. - zaoponowałem.
- Jesteś wielki! - krzyknęła i popatrzyła z nadzieją na wolny wieczór.
- Pff, wiem! - przedrzeźniałem siostrę.
Weszliśmy na piętro i udaliśmy się do pokoju Yah, który znajdował się na przeciwko jaskini Jessego. Pierwsze, co zrobiła dziewczyna po wejściu, to rzuciła się do biurka i chwyciła jakiś mazak. Gdy się obróciła, miała na twarzy narysowane wąsy i nos kota.
- Miauuuu... - zamiauczała.



- Jesteś szalona. - stwierdziłem.
Ona tylko się zaśmiała. Zaczęliśmy podnosić z ziemi ciuchy, których składaniem zajęła się siostra, książki i zeszyty, które ja ładnie ułożyłem na półkę, i wreszcie śmieci, które wylądowały w wielkim worku. 
Po jakichś dziesięciu minutach pokój był ogarnięty, a moja siostra odzyskała jakieś dwa metry kwadratowe swojego pokoju.
- Dzięki, brat!!! Męczyłabym się z tym do wieczora. - przyznała.
Ja się zaśmiałem i odpowiedziałem:
- Do usług.
Zeszliśmy na dół, aby przyjąć kolejne zadania od Jane.
Kobieta akurat sprzątała w łazience na dole.
- Jane, coś jeszcze? - spytałem. Nie przeszkadzało jej to, że mówię jej po imieniu. Rozumiała zapewne to, że trudno jest mówić do mamy zastępczej ''Mamo'', gdy nie zna się własnej matki.
W tej chwili do domu wszedł Jesse.
- No witam wszystkich. - powiedział. Jak na niego, nienaturalnie się cieszył.
Czyżby jego ''idę po papierosy'' miało drugie dno?
- Witam. Jesse, chciałabym, abyś przeniósł się na kilka dni do Cory'ego. W Twoim pokoju zamieszka ciocia Mery. - powiedziała Jane.
- No nie ma sprawy. - powiedział.
Udaliśmy się na górę. Ja poszedłem do swojego pokoju.
Usiadłem przy biurku i wreszcie zacząłem robić lekcje na jutro. Wyjąłem kartkę Stephena i pierwsze, za co się zabrałem, to przepisanie słowo w słowo wypowiedzi chłopaka. Nie obchodziło mnie, czy jest dobrze, chciałem mieć to jak najszybciej z głowy.
Po chwili do mojego pokoju wszedł Jesse trzymając w ręce plecak i (chyba) ciuchy na jutro.
- No cześć, brat. - przywitał się.
Machnąłem ręką na przywitanie i wróciłem do lekcji.
Gdy skończyłem, była 19:30.
Jesse leżał na łóżku zapatrzony w telefon. Co jakiś czas śmiał się pod nosem i szczerzył.
Dziwne. Postanowiłem poczytać książkę, padło na ''Być jak płynąca rzeka'' Kinga.

Nie minęły dwie godziny, kiedy usłyszeliśmy z dołu krzyk Jane:
- Cory!!! Kaliyah!!! Jesse!!! - poczułem się jakbym znowu był u Brittany w towarzystwie Emmy.
Co? Ogarnij się, ona Cię denerwuje, zapomniałeś już?
Jesse zszedł na dół, jednak nawet na chwilę nie oderwał wzroku od telefonu. Kaliyah chyba znowu spała, ponieważ zeszła do salonu kompletnie nieogarnięta.
Ciotka Mery już czekała na nas w towarzystwie mamy.
- Cory, mój ulubiony siostrzeniec! - wyciągnęła ręce w moją stronę z wielkim uśmiechem.
- Hej, ciociu. - przytuliłem kobietę.
- No dzięki, wiesz. A ja to ta najgorsza? - obraziła się dla żartu Yah.
- Najgorsi są najlepszymi, Kaliniu! - zawołała ciocia.
- Tylko nie Kaliniu...
- A ten spokojny się nie przywita? Halo, ciocia przyjechała aż z Alberty, a ty piszesz SMSy! - powiedziała z udawanym wyrzutem Mery.
- Cześć, ciociu. - powiedział ''ten spokojny''.

Mama przygotowała pyszną kolację. Każdy najadł się, a potem nastąpił najbardziej wyczekiwany moment każdej wizyty ciotki Mery, a mianowicie jej historyjki. Dzisiaj opowiadała o skandalu, jaki wydarzył się na jej ulicy, gdy dwoje homoseksualistów przechodziło trzymając się za ręce, o ploteczkach z jej najlepszą przyjaciółką, Elizabeth i o kilku ''przygodach'' w markecie.
Jane twierdziła, że 99% z tych opowiastek to fikcje, dzięki którym Mery chciała zabłysnąć w towarzystwie.
O 23 z pracy wrócił Mike. Pierwsze co usłyszeliśmy z jego strony to ciężkie westchnięcie. Nie było tajemnicą, że nie znosił cioci Mery. Uważał, że jest starą wiedźmą, która nigdy nie mówi prawdy.
- Witam rodzinę... i Mery. - powiedział Mike i usiadł przy stole.
- Mike.. - zaczęła Mery z wyzywającym uśmieszkiem. - Co tam w pracy?
- Mery.. Jak to w pracy. Ciężko.. ale mam. - odpowiedział Mike.
- Oczywiście, cały Mike. Praca, praca i praca. - zaśmiała się Mery.
Mike zignorował ten komentarz i nałożył sobie kolację.
Przez następne pół godziny Mery opowiadała żarty, wypytywała nas o szkołę i.. życie prywatne.
- Cory, mój drogi.. znalazłeś sobie wreszcie dziewczynę? - zapytała zaciekawiona.
- Nie szukam, więc nie znalazłem. - odpowiedziałem.
- Konkretnego syna masz, Jane! - zaśmiała się zwracając do Janette.
Mike wypił herbatę a potem, ze względu na późną porę, poszedł spać.
Niedługo potem skończyła się ''impreza'' i każdy poszedł do pokoju. Ja wziąłem szybki prysznic i położyłem się spać, zastanawiając się, co przyniesie jutrzejszy dzień.

__________________________________________________________________


Rozdział drugi!
Wydaję mi się, czy Cory co raz częściej myśli o Emmie?
















8 komentarzy:

  1. Nie, nie wydaje Ci się :) Mam wrażenie, że Emma cały czas siedzi w jego głowie. Zresztą teraz jest już znośna, nie papla bez przerwy i nie ,,kipi radością" jak to określiłeś ;) Chyba była po prostu zbyt energiczna jak na mnie. W tym rozdziale jest mniej powtórzeń niż w poprzednim, co bardzo dobrze wpływa na tekst. Po za tym bardzo okay są dialogi między postaciami - niewymuszone, takie codzienne, bez jakiś poetyckich upiększeń, których praktycznie żaden nastolatek nie używa. Dlatego ma się wrażenie, że ma się do czynienia z prawdziwymi postaciami. Teraz taki minus - ,,patrzał". Raczej ,,patrzył". Wiele osób robi ten błąd, ale naprawdę kłuje w on oczy. Po za tym, piszesz bardzo długie rozdziały (jejku, ja bym w życiu tak długaśnego nie napisała) co też jest bardzo dużym plusem :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że teraz to już nie będzie spoiler - Emma po prostu chciała, żeby nie brali ją za jakiegoś ''smutasa'' i dlatego chciała ukryć to, że tęskni za bratem i mamą, pod warstwą przegiętej radości.
      Za ten haniebny błąd przepraszam. Długość rozdziałów opieram na pierwszym. Po napisaniu pierwszego piszę i piszę i opieram się jedynie na wyglądzie suwaka :D Jeśli jest już mały - staram się, z bólem serca, skończyć (co wyjaśnia, dlaczego rozdziały kończą się w momentach kulminacyjnych :D).
      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  2. OOO Mały Step - nazwę po kryjomu tak mojego kotkaaa <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  3. "- Co ta stoicie jak kołki? - rzuciła w naszą stronę Britt." - *tak :) Taka malutka literówka się wkradła 😄


    "Dzisiaj opowiadała o skandalu, jaki wydarzył się na jej ulicy, gdy dwoje homoseksualistów przechodziło trzymając się za ręce" - smuteczek 😢😢😢

    Nie lubię tej cioci -_-
    Rozdział świetny 😄 (Jak zwykle, hah)
    Pozdrawiam i liczę, że dasz radę nadrobić zaległości u mnie 😉

    " - Gdzie!? Po co? Kiedy?" - najpierw znak zapytania, potem wykrzyknik, o tak: "Gdzie?!" :D




    OdpowiedzUsuń
  4. Powiem to znowu - genialny rozdział 😊
    Zastanawia mnie tylko, czy tak duża liczba bohaterów nie sprawi Ci problemu w kolejnych rozdziałach 😄 Mam nadzieję, że podołasz 😄
    Trzymam za Ciebie kciuki! 😄

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to się rozczarujesz potem :( słabo mi poszło :(

      Dziękuję za komentarz i wiarę we mnie! :D

      Usuń
    2. Tak źle być nie może 😄 Jak coś, to służę pomocą 😉
      Wiara czyni cuda 😄

      Usuń

Drogi czytelniku! Dodając komentarz pamiętaj, że to, w jaki sposób się wyrażasz, jest Twoją wizytówką! :)