niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 8

''Romantyczny spacer?''

*Cory*

- Czemu akurat ''romantyczny''? - zapytałem.
- Nie próbuj zrozumieć myślenia kobiety, Cory. - ostrzegła. - Nie ma chyba nic romantyczniejszego dla kobiety niż spacer po zmroku, szczera rozmowa i uczucie ciepła dłoni partnera. - powiedziała.
- Aha. - odpowiedziałem krótko.
Dziewczyna tylko pokiwała głową z dezaprobatą i wyszła z domu.

- Ciemno, zimno, wieje, kończą mi się fajki. - powiedziałem.
- Przestań marudzić, Cory! Jest cudnie. Świeże powietrze! - powiedziała blondynka.
Odeszła kilka kroków, rozłożyła ręce i obróciła się głośno wdychając powietrze.
Ja tylko przewróciłem oczami.
- Brittany zawsze mówi, że w trzymaniu się z chłopakiem za rękę, najpiękniejsze jest to, że po chwili zapominasz, która ręka jest Twoja.. - odezwałem się, gdy wróciła do mnie.
Nawet nie wiem, czemu to powiedziałem.
- Ma rację. Wiesz, że to działa też w drugą stronę? - zapytała.
- Nie wiem, nie próbowałem. - odpowiedziałem.
Po chwili poczułem, że moje palce splatają się z palcami blondynki. Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Pierwsze szczęśliwe doznanie, Cory. - wytłumaczyła, jakby to było oczywiste.
- Aaaa.. - powiedziałem.
Ty i Emma na ciemnej ulicy, otaczają was tylko latarnie. Spokojnie, Cory! Nie uginaj nóg. Dasz radę!!!



Ręka Emmy emanowała ciepłem, a ona sama była spokojna i szła powoli w ciszy.
Myślałem, że nasze splecione ręce dużo nie zmienią, jednak się myliłem. Poczułem, że energia Emmy daje mi siłę, która pozwalała mi trwać i iść do przodu pokazując swoją lepszą stronę.
- To przyjemne. - stwierdziłem.
- Większość osób chwyta się za ręce dla zasady, bo tak. Zapominają o geście. O tym, że to coś daje, że to znak rozpoznawczy miłości. - powiedziała uśmiechając się do siebie.
- Czemu? - zapytałem, zatrzymując się.
- Co czemu? - zapytała wesoło.
- Czemu nie mogę Ci odmówić i się z Tobą nie zgodzić? - zapytałem. Mimo, że normalnie bym się złościł, teraz poczułem gdzieś w środku ciepło, jednak się nie uśmiechnąłem. Chciałem zachować resztki powagi i zdrowego rozsądku.
- Może po prostu spotkałeś osobę, która Cię dopełnia. Przy której nie ma żadnego ''ale''? - zapytała z szerokim uśmiechem.
- Może spotkałem Ciebie. - spojrzałem dziewczynie w oczy. Jej źrenice się uśmiechały.
- Jesteś słodki, Cory. - powiedziała. - Idziemy do mnie. - zarządziła.
- Nie jestem słodki! - zaprzeczyłem oburzony.
- Jesteś. Idziemy. - powiedziała.
- Jak z Tobą pójdę, odpowiesz mi na moje wcześniejsze pytanie? - zapytałem.
- Teoretycznie tak. - powiedziała.
- A praktycznie? - zmarszczyłem brwi.
- Praktycznie muszę usłyszeć coś od Ciebie. - powiedziała.
- Co? - zapytałem zaciekawiony.
- Sam do tego dojdziesz. - zaśmiała się.
- Dobra, postaram się. - zapewniłem. - Idziemy do Ciebie?
- Jest już 20, o 22 może wróci mama, chcę jej zrobić dobrą kolację i pogadać. - oznajmiła.
- Więc jutro? - zapytałem.
- Zawsze i wszędzie. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
- I pamiętaj, Cory, że słowami też można dotykać, nawet czulej niż dłońmi. - dodała.
Po wypowiedzeniu tych słów odwróciła się i odeszła.
- Czy ona mi coś sugeruje? - zapytałem sam siebie.
Jakby nie patrzeć, dzisiaj oznajmiła mi, że chce coś ode mnie usłyszeć, później wytłumaczyła mi siłę słów. Coś musi być na rzeczy. Postanowione, zapytam brata.
Włożyłem słuchawki w uszy i słuchając ''jazgotu'' udałem się do domu.
Chyba spodoba mi się to określenie mojej muzyki.

Drogę pokonałem w około 5 minut. Okazało się, że nie odeszliśmy wcale tak daleko. Może tylko mi wydawało się, że nasz spacer i trzymanie Emmy za rękę trwało wieki?
- Dobry wieczór. - przywitałem się wchodząc do kuchni. W pomieszczeniu zastałem Mike'a, Jessego i Kaliyah.
Mike siedział z surową miną, a Jesse tulił Yah. W powietrzu można było wyczuć napiętą atmosferę.
- Coś się stało? - zapytałem.
Mike wstał od stołu i wyszedł z kuchni, machając ręką, żebym poszedł za nim.
- Mama wraca dopiero w sobotę. - stwierdził. - Do tego czasu macie z Jessem zadbać, żeby wasza siostra ciągle się uśmiechała, a ten śmieć ma się nie zbliżać do mojej córki, inaczej zabiję. - powiedział.
Moje oczy zapewne wyglądały jak pięciozłotówki. Nigdy nie widziałem, aby Mike poddał się emocjom, a co dopiero, żeby był wściekły.
- Ale co zrobił? - zapytałem zdziwiony.
- Uderzył Waszą siostrę. Wiesz, jaka będzie afera, gdy mama się dowie? Wasza siostra ma zapomnieć o dzisiejszym dniu. - powiedział twardo i wyjął portfel, a z niego kartę kredytową zapisaną na mnie. Miał takie trzy, mieliśmy tam dostawać pieniądze jak skończymy 18 lat.
- Masz, musicie kupić jutro siostrze telefon, a mama wyśle wam listę zakupów. - powiedział.
- I poproś Waszą koleżankę, Britney.. 
- Brittany. - przerwałem mu.
- ...Brittany, żeby coś zrobiła z tym na twarzy Kali. - powiedział.
Wróciliśmy do kuchni.
- Kaliyah, już lepiej, myszko? - zapytał Mike córkę.
Ona tylko pokiwała głową nic nie mówiąc.
- Idę spać, muszę wstać o 4. - westchnął.
Zostaliśmy sami w kuchni. Nie chcąc poruszać drażliwego tematu, wysłałem Jessemu SMS. ''Jak to się stało?''. Jesse spojrzał na mnie, następnie na telefon. Po chwili otrzymałem odpowiedź: ''Podobno się upił i zdenerwował, jak mu zwróciła uwagę''.
Ja tylko skinąłem głową.
- Zadzwoń któryś po Bitch. - usłyszeliśmy po chwili ciszy.
Natychmiastowo wykręciłem numer szatynki. Gdy tylko odebrała, powiedziałem:
- Nie pytaj, przyjedź szybko. Proszę.
- Będę za 10 minut. - odpowiedziała tonem pełnym zrozumienia i się rozłączyła.
Te dziesięć minut, w ciągu których miała przyjechać Brittany, były męczarnią. Po, wydawałoby się, latach ciszy, usłyszeliśmy, że ktoś wchodzi do domu.
- Kto wzywał? - zapytała szatynka, poprawiając fryzurę.
Jesse niemo wskazał na Yah i wstał, delikatnie odkładając głowę siostry. Brittany usiadła obok Kali, a my udaliśmy się na piętro. Weszliśmy do pokoju Jessego.
- Co się właściwie stało, tak ze szczegółami? - zapytałem, wyjmując z kieszeni papierosy. Sam wziąłem jednego i podałem paczkę bratu.
- Jak się rozstaliśmy w parku, poszli do domu tego skurwiela. - wytłumaczył, po czym podpalił papierosa i podał mi zapalniczkę.
- Niby fajna randka, ale potem zadzwonił ktoś do niego z zaproszeniem na imprezę. Poszli i tak wiadomo, alkohol, używki. Kaliyah oczywiście nic nie brała. - kontynuowal. - Ten cały Patrick nieźle się wstawił i niechcący przewrócił jakąś dziewczynę. Yah zwróciła mu uwagę, a wtedy odpowiedział, że żadna suka nie będzie mu rozkazywała no i.. dalej już wiesz. - zakończył. - O niczym bym nie wiedział, ale Yah przyprowadziła jakaś dziewczyna i wszystko nam opowiedziała. Tata wrócił z pracy dosłownie 15 minut po moim telefonie do niego.
- Czemu zawsze nas nie ma w odpowiednim momencie? - zapytałem brata.
Ten tylko pokręcił głową i zaciągnął się dymem papierosowym.
- A jak tam u Ciebie i Emmy? - zapytał.
Lekko się uśmiechnąłem.
- Właściwie dobrze.. Mam jej coś powiedzieć, ale nie wiem co. Co może chcieć usłyszeć od chłopaka? Nie jest to na pewno żaden komplement, bo tego już ode mnie dostała pod dostatkiem i ciągle mam nowe. - wytłumaczyłem.
- Nareszcie coś się u was ruszyło. Szkoda, że akurat z taką sytuacją w tle. - rzekł.
- A co może chcieć usłyszeć? - zapytałem ponownie.
- Jedynie wyznanie miłości.. bo co innego? Po moim dla Jessici już nie potrzebujemy słów.
Ja tylko pokiwałem głową. Wyrzuciłem peta za okno i pożegnałem się z bratem.
- Dobranoc.
- No, dobranoc. - odpowiedział.
Udałem się do swojego pokoju i włączyłem komputer. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to powiadomienie o poście użytkownika Emma Jensen.
''Najlepszy dzień w moim życiu!'' z: Cory Flautney
Mimowolnie się uśmiechnąłem. Wyłączyłem komputer i udałem się do łazienki w celu wykonania błyskawicznego prysznica. Jest już 21, a ja muszę być gotowy o świcie... no dobra o 10, żeby zając się Yah.

Wchodząc do pokoju, usłyszałem dźwięk połączenia przychodzącego. To Emma.
- Halo? - odebrałem.
- No hej. - powiedziała smutna. - Słyszałam o niefortunnej randce Yah, nic jej nie jest?
- Na szczęście to nic poważnego, jest u niej Britt. Jutro rano jedziemy na zakupy. Musimy zrobić spożywkę i kupić telefon Kali, jej został w kawałkach gdzieś na tej imprezie. - wytłumaczyłem.
- Rozumiem, czyli nici z naszego dnia. - zaśmiała się.
- Na pewno coś porobimy, ale muszę zadbać o siostrę. - powiedziałem.
- Oczywiście, tak tylko powiedziałam, żeby zmienić temat. To słodkie, kiedy się martwisz.
- Może, jak nie będziemy razem, zachowam tyle trzeźwości umysłu, żeby odnaleźć te słowa, które chcesz usłyszeć. - powiedziałem.
Dziewczyna się zaśmiała.
- Dobranoc, Cory. - powiedziała.
- Dobranoc, Em. - rozłączyła się.

Poszedłem spać myśląc, co przyniesie piątek. 


***

- Cory, Cory! Wstawaj, jedziemy na zakupy! - powiedziała ucieszona... Kaliyah, wchodząc do pokoju.
- So? - zapytałem, przecierając oczy.
- Wstawaj! - powtórzyła.
- No już, już. - podniosłem się do pozycji pół-siedzącej. - Skąd ten uśmiech.
Uśmiech Yah na ułamek sekundy zgasł.
- Rozmawiałam pół nocy z Brittany i zrozumiałam, że nie warto się przejmować osobami, które nie mają dla nas żadnej wartości. Z tej całej sytuacji wiem, że tak szybko się nie zakocham. - przyznała.
- Cieszę się, a jak policzek? - zapytałem z troską w głosie.
- Właściwie okej, to nie było nic takiego. - oznajmiła i wstała. - Wstawaj, odgrzałam lasagne, która stała w kuchni.
Ja z szerokim uśmiechem, który wykwitł na wspomnienie wczorajszej sytuacji w kuchni, wstałem i poszedłem do łazienki.
Po najkrótszym prysznicu w historii i umyciu zębów, wróciłem do pokoju, aby się ubrać.
Dzisiaj ubrałem ciemne dżinsy i czarną koszulkę. Na to zarzuciłem ulubioną luźną koszulę w kratę.

- Jest boska! - usłyszałem głos dochodzący z kuchni.
- Wykonana przez Mr. Flautney & Mrs. Jensen. - zaśmiałem się, wchodząc do kuchni.
- Cory, nareszcie! - powiedziała Britt. - Lasagne pyszna, czuć w niej miłość! - rzekła.
Podała mi kawę. Oparłem się o blat i zacząłem pić.
- Zaraz jedziemy z Jessem do centrum handlowego, marketu, jakiegoś z telefonami... - zaczęła wyliczać Yah na palcach.
- Pojedziemy gdzie chcesz. - zakończyłem.
Po chwili do pomieszczenia wpadł Jesse.
- No witam! - powiedział.
- Cześć. - powiedzieliśmy wszyscy jednocześnie.
Odłożyłem pusty kubek do zlewu i powiedziałem:
- Jedziemy?
- Nie chcesz posmakować Waszej lasagne? - zapytała Yah.
- Zjem jak wrócimy, a poza tym mam nadzieję, że ugotujemy takich więcej. - rzekłem.
- Mówię Ci, będą razem jak cholera. - stwierdziła Britt.
Pierwszy raz na dźwięk podobnych słów wyszczerzyłem się.
Kaliyah wstała i poszła za nami w stronę drzwi.
- Cory! - krzyknęła Brittany.
- Co jest? - zapytałem, podchodząc do dziewczyny, która teraz stała przy oknie wychodzącym na ogródek.
- Zobacz. - odsunęła się.
Przed bramą stał Patrick. No bez jaj, to życie czy amerykańskie love story?
Wkurzony odszedłem i udałem się w stronę drzwi.
- Co się stało? - zapytała Yah.
- Nic. Zaraz idziemy. - odpowiedziałem łagodnie i wyszedłem na zewnątrz.


- Mogę w czymś pomóc? - zapytałem, stając koło bramy.
- Jest Kaliyah? - zapytał chłopak.
- A chciałbyś coś od niej? - zapytałem.
- Przeprosić... - zaczął.
- Nie bądź śmieszny. - przerwałem mu. - Idź stąd, zanim zrobię to, co powinienem.
Chłopak jedynie i kiwnął głową i po chwili już go nie było.

- Co się stało? - powtórzyła pytanie Kali, gdy wróciłem do domu.
- Sąsiad. - stwierdziłem krótko. - Idziemy? - zapytałem.
Nie czułem się dobrze okłamując siostrę, ale po co ma się martwić chwilę po tym, jak odzyskała uśmiech?
Wyszliśmy z domu i udaliśmy się w stronę przystanku autobusowego.
- Podwieźć? - usłyszeliśmy po chwili.
Rozejrzałem się, w aucie jadącym za nami siedział Stephen. Zatrzymał się obok nas.
- Byłoby miło. - zdziwiła się Yah.
- Widzisz siostra, same niespodzianki. - powiedziałem i zająłem miejsce obok kierowcy w aucie chłopaka.
- Gdzie się wybieracie? - zapytał Stephen.
- Jedziemy w kilka miejsc. Byłbyś tak miły i podwiózł nas do Aspen Mall? - zapytałem.
- Jasne, myślałem, że gdzieś dalej. - odpowiedział zdziwiony.
- O, JEZU JAKI SŁODKI. - z tylnego siedzenia usłyszeliśmy pisk.
Na tylnym siedzeniu leżał zwinięty w kłębek Koteł. Stephen się zaśmiał.
- Koteł zawsze z Tobą. - zauważyłem.
- No wiesz, nie chciałem, żeby został sam. - wytłumaczył Stephen.
Po zaledwie 3 minutach staliśmy przed Aspen. Wysiedliśmy z samochodu i podziękowaliśmy szatynowi, który odjechał.



Aspen Mall to olbrzymie centrun handlowe, w którym znajdowały się chyba wszystkie sklepy z ciuchami, butami i innymi rzeczami, jakie istnieją. Nie brakuje tu także łazienek, restauracji, sklepów dla interesantów i kiosków.
- Bracia drodzy, idę na czarny pasaż. - oznajmiła Kali.
- A nie przypadkiem różowy? - zapytał zdziwiony Jesse.
- Chyba zapomniałeś, że ubiera mnie Britt. - zaśmiała się wesoło.
Czarny i różowy pasaż to nasze określenia na dziwny zbieg okoliczności, jakim były sklepy z kolorowymi ciuchami po jednej stronie i te bardziej w stylu Clarków po drugiej.
- Dobra, my kupimy Ci telefon. - powiedziałem.
- Tylko, żeby nie był żaden drogi, bo będę miała do siebie pretensje jak się stłucze. - oznajmiła.
My tylko pokiwaliśmy głową. Udaliśmy się do pierwszego sklepu ze sprzętem RTV, jaki zauważyliśmy. Było tu mnóstwo telefonów.
- Dzień dobry. - przywitał nas pracownik obsługi.
- Dzień dobry, szukamy jakiegoś telefonu dla dziewczyny. Ważne, żeby był szybki i miał dobry aparat. - powiedziałem.
- Dobra, proszę zobaczyć drugą stronę tamtej alejki. - wskazał palcem alejkę. - Na pewno znajdą państwo to, czego szukają. - zapewnił.

- No way, ten. - zdecydował Jesse. Trzymał w ręku duży telefon z obudową w kolorze różowym. - Zobacz sobie opis. - pokazał plakietkę z opisem telefonu.
Szybki, dobry aparat, internet i darmowe GPS bez połączenia. Idealnie.
- Dobra, bierzemy. - powiedziałem, a Jesse zawołał pracownika obsługi.
- Słucham? - zapytał ten sam mężczyzna co poprzednio.
- Weźmiemy ten telefon. - oznajmił Jesse.

Do telefonu kupiliśmy siostrze zabezpieczenie na przednią szybkę oraz skórzany futerał.
Siostrę znaleźliśmy dopiero, gdy zawołała nas z drugiego końca pasażu.
- Proszę. - podałem siostrze pudełko z telefonem i siateczkę z gadżetami.
- Dziękuję, naprawdę. - powiedziała.
- Podziękujesz tacie pyszną kolacją. - powiedziałem ze śmiechem.
Dziewczyna wesoło pokiwała głową. Trzymała w ręce trzy torby. Wziąłem je od niej i poszedłem w stronę ławki, żeby mogła w spokoju otworzyć telefon.
- No, to jest coś. - powiedziała po chwili, trzymając w ręce telefon już zaaplikowany w futerale. Schowała do torebki opakowanie z folią na ekran i wstała.
- Do Cal City? - zapytała.
- Do Cal City. - potwierdził Jesse.
W czasie drogi do wyjścia z centrum, wybrałem numer Janette.
- Halo? - odebrała kobieta.
- Cześć, mamo. - przywitałem się. - Tata wspominał o jakiejś liście zakupów...
- Jesteście już na zakupach? Kali ma telefon? - zapytała.
- Ty w... - zacząłem.
- Tak, wiem. - przerwała mi. - Nawet nie zaczynaj ze mną tego tematu bo wybuchnę. Wyjeżdżam na trzydniowy urlop a w domu apokalipsa. - stwierdziła.
Zaśmiałem się.
- Wyślę Ci zaraz listę SMSem. - powiedziała znów wesoło kobieta i się rozłączyła.
Po chwili otrzymałem SMS z załączonym screenem notatki. Lista zakupów była okazała.
- No to mamy zajęcie na dwie godziny. - stwierdziłem, pokazując rodzeństwu listę zakupów.
- Uuu.. - zawyła Kali, dumnie pisząc coś na nowym telefonie.
Wyszliśmy z marketu i ruszyliśmy pieszo w stronę Cal City Market.

Nie da się ukryć, że idzie zima. Gdy wyobraziłem sobie śnieg, który zapewne niedługo spadnie, przed oczami stanął mi obraz blondynki opatulonej w szalik z czerwonymi policzkami. Wyszczerzyłem się pod nosem.
- No pięknie, ten pisze z dziewczyną, ten myśli o dziewczynie. Dzięki bracia za wspólną drogą. - udała oburzenie Kali.
Po chwili przed naszymi oczami pojawił się pokaźny budynek Cal City Market.
Nie zastanawiając się, weszliśmy do środka.


__________________________________________________________________

Trochę akcji, ociupinkę dramy, a do tego szczypta szczęścia - zabójcza mieszanka :D
Ósmy dodany - co sądzicie?

2 komentarze:

  1. Hej, super blog!
    Mam swojego, o podobnej ''miłosnej'' tematyce, dopiero raczkuje, ale jestem z niego zadowolona :D
    Zapraszam, mam nadzieję, że wpadniesz :3

    uczuleniowiecaki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno wbiję i poczytam! :)

      Dziękuję za komentarz!

      Usuń

Drogi czytelniku! Dodając komentarz pamiętaj, że to, w jaki sposób się wyrażasz, jest Twoją wizytówką! :)