środa, 7 lutego 2018

Dives haedos saxa diavoli - Rozdział 3

Rozdział 3


"Cura, ut valeas!"

tłum. ''bądź zdrów!"





     Rodzeństwo Reeves dotarło do biura generalnego Reeves Corporation godzinę później. Skręcając ze Swifts Highway na Colton Alley oboje stanęli z papierowymi kubkami w rękach przed kolosalnym budynkiem, który znajdował się pomiędzy urzędem miejskim a kancelarią prawniczą. W takiej właśnie dogodnej pozycji Erick Reeves, dziadek bliźniąt, ulokował drugi budynek administracyjny Reeves Corporation, który po kilku latach stał się biurem generalnym rodzinnej firmy. Budynek liczył sobie siedem pięter, na których od ósmej przed południem do szóstej wieczorem pracowali informatycy, architekci, projektanci i dyrektorzy działów. Wszyscy pracownicy z osobna dokładnie pracowali nad projektami i zamówieniami, z każdym dniem tworząc zdanie o firmie Reeves bardziej solidnym. Taka opinia nie wzięła się znikąd indziej, jak bijąc efektami pracy od zaufanej kadry i świetnej organizacji. 
Bliźniacy przekroczyli próg firmy, przechodząc przez ruchome, przeszklone drzwi do holu. Przedsionek firmy miał nietypowy układ, ponieważ był w kształcie trójkąta równobocznego. Przy prawej ścianie od wejścia znajdowała się recepcja. Za masywnym kontuarem stała elegancko ubrana kobieta, która, jak wskazywała przyczepiona do koszuli mniej więcej na wysokości piersi tabliczka, miała na imię Ellen. W lewej ścianie znajdowały się trzy wejścia do wind, a w każdym rogu stały piękne kwiaty. Na ścianach wisiały gigantyczne zdjęcia przedstawiające budynki, działki i urządzenia, które zasilała energia dostarczana przez Reeves Corporation.
Brandon i Meredith podeszli do kontuaru i przywitali się.
- Cześć, Ellen - rodzeństwo zawtórowało kolejny raz tego dnia. Oboje spojrzeli na siebie, po czym wrócili wzrokiem do blondynki za kontuarem.


- Oh! Hej! Dobrze was widzieć! - uśmiechnęła się szczupła kobieta.  - Mam do was sprawę jak już jesteście... - powiedziała Ellen, dodając: - nawet dwie!
- Słuchamy uważnie - zaśmiał się Brandon, opierając się o kontuar. Jego siostra położyła na blacie torebkę.
- Wasza mama jest na trzecim piętrze. Dam wam przepustkę, zaniesiecie jej te dokumenty? - Ellen wskazała na spięty spinaczem plik dokumentów i kontynuowała: Brandon, byłbyś taki kochany i przyniósł mi kawę? Siedzę jak na szpilkach i co minutę przekierowuję rozmowy do biura, a toaleta jest za daleko - westchnęła blondynka.
- Mam pomysł - wtrąciła Meredith. Ellen i Brandon skierowali na nią spojrzenia. - Idź kochana i załatw co potrzebujesz, a ja tu chwilę postoję - zakończyła z miną osoby, która nie znosi sprzeciwu. 
- Kocham was! - zawołała kobieta i pobiegła w stronę windy, porywając z biurka dokumenty dla matki rodzeństwa.
Ellen Savaar pracowała na recepcji od niedawna i była zestresowana, próbując dać z siebie sto procent. Była uprzejma i pomocna, ale jeszcze nieśmiała.
Brunetka weszła za kontuar i usiadła na białym krześle obrotowym. Meredith spojrzała na biurko, na którym panował idealny porządek, po czym zwróciła się do brata:
- Idź może po tą kawę, co? Dla mnie też możesz wziąć coś dobrego, dziękuję! - zakończyła szybko, gdyż z słuchawki telefonu stojącego obok monitora zaczął dochodzić irytujący dźwięk przychodzącego połączenia. Brandon odszedł w stronę wind, a dziewczyna odebrała połączenie:
- Meredith Reeves, biuro generalne Reeves Corporation w Missouri, słucham?
- Dzień dobry, Sarah Kant Leviatan Shipbuilding, dostanę się do Santiny Reeves? - zapytała do słuchawki kobieta.
- Proszę pozostać na linii, już łączę - odpowiedziała Meredith i, nie odkładając słuchawki, połączyła się z biurem rodzicielki. 
- Tak, Ellen? - zapytała do telefonu Santina Reeves we własnej osobie. 
- Cześć, mamo, Kant na linii - odpowiedziała brunetka.
- Oh, cześć, wpadnij do mnie, co? - zapytała kobieta, odkładając po chwili słuchawkę. Meredith połączyła matkę z kobietą przedstawiającą się jako Sarah Kant, po czym odłożyła słuchawkę. W tym czasie po drugiej stronie holu otworzyły się drzwi środkowej windy. Ukazał się w nich Brandon wraz z Ellen. Oboje śmiali się z czegoś. Brunet miał w rękach dwa małe kubki. Kiedy oboje podeszli do kontuaru, chłopak położył na blacie kubki, a jego siostra wstała z siedzenia, ustępując miejsca starszej kobiecie. 
- Dzięki Meredith, jesteś wielka - przyznała Ellen, wchodząc za kontuar. - Uwielbiam ciebie, Brandon - dodała, biorąc do ręki kubek z kawą. Chłopak poprawił włosy, uśmiechając się lekko.


- Zanotuj, że przekierowałam Kant do mamy - poinformowała blondynkę Meredith, biorąc z blatu torebkę. - Pa - dodała, kierując się do wind wraz z Brandonem, który kiwnął ręką do Ellen na pożegnanie.
- Dzięki wam jeszcze raz, do zobaczenia! - zawołała za rodzeństwem blondynka.
Meredith była ciekawa, czy ktoś oprócz rodziców i Angie wiedział o wyjeździe rodziny. Bliźniacy weszli do windy i udali się na trzecie piętro. Ciszę przerwał brunet, mówiąc:
- Ciekawy jestem, czy to Sacramento to tak na stałe...
- Nie kracz, braciszku, mam nadzieję tylko, że afera ucichnie - przyznała Meredith, patrząc na swoje odbicie w lustrze windy. - Nieważne za jaką cenę - dodała, podchodząc do drzwi windy, która właśnie zatrzymała się na trzecim piętrze. 
Piętro to było przyporządkowane działowi projektów firmy. Tutaj kilkoro pracowników pracowało nad technologią Reevesów. Angie, z którą celowo rodzeństwo przyszło się pożegnać, pracowała, zaraz po rodzicach, najdłużej w firmie. Angie Tritt była wesołą kobietą w średnim wieku, dla której całym życiem była kawa i, co mogło zdziwić, praca w Reeves Corporation. Swój gabinet kobieta urządziła w stylu daleko odchodzącym od innych pomieszczeń w biurze generalnym. Kiedy rodzeństwo było młodsze i nie mieli co robić w domu, potrafili spędzać cały dzień u, jak kobieta kazała się nazywać, cioci Angie. Szatynka częstowała ich ciasteczkami własnej roboty i kawą wpierw bezkofeinową, zbożową, a teraz czarną. Angie Tritt lubiła również opowiadać przeróżne, dziwne i rzekomo prawdziwe historie ze swojego życia. Do firmy została ściągnięta przez matkę rodzeństwa, Santinę, z którą znała się od szkoły średniej. Santina Reeves pracowała w gabinecie obok, i właśnie tam w pierwszej kolejności udało się rodzeństwo. Wszystkie wejścia do biur w firmie były opatrzone tabliczkami, na których wygrawerowane były nazwiska pracujących w nich osób oraz stanowiska. Na drzwiach gabinetu Santiny było wyryte:

"Santina Reeves - projektant, wicedyrektor"

Meredith zapukała do drzwi gabinetu matki, po chwili wchodząc. Brandon po wejściu zamknął drzwi. Okazało się, że rodzeństwo upiekło dwie pieczenie na jednym ogniu, ponieważ w pomieszczeniu oprócz matki rodzeństwa, była, a dokładniej siedziała na biurku, ciocia Angie. Obie kobiety były elegancko ubrane. Santina miała na sobie granatowe spodnie galowe oraz marynarkę w tym samym kolorze. Zza odzienia wierzchniego wystawał kołnierzyk białej koszuli. Angie z kolei miała na sobie białą garsonkę.
- Oh, moje dzieci kwiaty - zaskrzeczała szatynka, podchodząc do nastolatków i ściskając mocno każdego z osobna.
- Cześć, dzieci - zaśmiała się kobieta.


- To prawda z tym wyjazdem, mamo? - zapytał Brandon. Matka rodzeństwa pokiwała głową.
- Tak uzgodniliśmy. Ale nie macie się o co martwić, cały plan jest dopięty na ostatni guzik - dodała blondynka.
- A kto będzie zarządzał tutaj? Tylko nie mów, że zamykacie biuro! - zapytała brunetka.
- Zgadnij kto - powiedziała Angie, uśmiechając się półgębkiem. 
- Oh, to świetnie. Uspokoiłaś mnie trochę - zaśmiała się Meredith.
- Tak, gratulujemy, tylko błagam, nie dekoruj mi firmy w hinduskie hafty - zaśmiała się Santina, a z nią wszyscy obecni w biurze. - A tak już na poważnie to tata mówił, kiedy mamy samolot? - zapytała matka rodzeństwa, które pokiwało twierdząco głową w odpowiedzi. 
- Tak więc my wracamy do pracy, a wy idźcie gdzieś tam i skorzystajcie z tego dnia, a wieczorem się spakujecie - oznajmiła Santina, dodając: - Meredith, kup mi moją paletkę, ok? 
- Tak szybko dorastają - powiedziała Angie udając, że ociera łzy. - Opuszczają ciocię Angie... - po raz kolejny atmosfera w biurze się rozluźniła.
Rodzeństwo opuściło gabinet i po około pięciu minutach opuścili gmach budynku biura generalnego. Meredith wyciągnęła z zamszowej torebki wymiętą, zielono-białą paczkę papierosów i wymuskała dwa, jednego podając bratu.
- Nie masz co robić, serio... - odezwał się Brandon, z ciężkim sercem odbierając od siostry papierosa.
- Trucizny się nie żałuje - zaśmiała się brunetka, odpalając papierosa. Dziewczyna poczekała na brata, po czym oboje ruszyli w kierunku galerii handlowej. 


___________________________________________________

Trochę dłuższy, mam nadzieję, że się spodobał :)

P.S. Sprawdzane na szybko :)

2 komentarze:

  1. Uwielbiam ciebie, Brandon - uwielbiam cię chyba byłoby lepiej

    nooo i tyle, czekam na następny rozdział!
    BG

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uf, dobrze, że tylko jeden błąd, hehe! :) Już niedługo :P

      Usuń

Drogi czytelniku! Dodając komentarz pamiętaj, że to, w jaki sposób się wyrażasz, jest Twoją wizytówką! :)