sobota, 28 maja 2016

Rozdział 3

"Ale kicha"

*Denis*

Rozumiem wszystko. Śmierć, niebo, życie po życiu i inne bzdury. Ale mogło to mieć chociaż inną postać niż końcowy kadr filmu "To jest już koniec". A warto napomnieć, że jest to komedia... dla kretynów. To ostatnie jednak można pominąć.
Gdy zobaczyłem tą całą bramę, w stronę której zmierzaliśmy, uśmiałem się.
No co jak co, ale większej kichy nie widziałem w życiu.
To jest podobno niebo, powinno być fajniej, a tym czasem wychodzi na to, że Burton już tu był i prześwietlił wygląd nieba na wylot.
- Czekamy, panie Hughes - powiedział mężczyzna nazwany Tony'm, ani na chwilę nie zmieniając pozy nadmiernie poważnego profesora.
- Jak tam chcesz - mruknąłem w odpowiedzi, po czym przeniosłem wzrok z przereklamowanych, latających wokół aniołków na niego i Rufusa. Oboje stali parę metrów od bramy niebios. Dopiero, gdy zbliżyłem się do mężczyzn, a Ci poszli dalej, przyjrzałem się ludziom, stojącym przed bramą. ''Strażników'' było dwóch. Oboje byli ubrani w, oczywiście, śnieżnobiałe szaty, a w dłoniach dzierżyli... patyki. No dobra, ''dzierżyli'' to za mocne słowo. Brzmiałoby o wiele bardziej podniośle, gdyby bronią tych aniołków były włócznie. Te jednak przedstawiały biały patyk ze złotych wzorkiem i kulką w tym samym kolorze na końcu.
Tak więc przed bramą stało dwóch strażników, trzymających patyki.
W czasie, gdy Tony coś mówił do strażników, ja rzuciłem okiem na bramę. Nie musiałem długo się przyglądać, żeby rozpoznać w płaskorzeźbie, widniejącej na jej skrzydłach, Drogę Krzyżową.
- Denis - szepnął Rufus, przywołując mnie ręką.
- No idę, idę - mruknąłem.
Brama stanęła otworem. Zarówno Rufus, jak i Tony, wpatrywali się w nią jak "woły w malowane wrota". Co w niej było takiego super? Drażniące, białe światło i... tyle.

Po kilku minutach beztroskiego hasania po chmurkach, Tony i Rufus postanowili się zatrzymać.
- Przybyliśmy tu, aby przywitać Ukaranego - powiedział patetycznym tonem Tony.
- Co ty znowu wymyśliłeś, Tony? - spytałem zmęczony.
Ten tylko skarcił mnie wzrokiem i patrzył, jak kilka, jeśli nie kilkanaście, odzianych w śnieżnobiałe szaty postaci zaczęło się materializować wokół niego. 
- Witamy w niebie, Ukarany Hughesie! - wykrzyknęli aniołowie, a następnie jak gdyby nigdy nic rozpłynęli się w powietrzu.
- Inicjacja dobiegła końca - powiedział Tony, po czym ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku. 
- To wszystko? Ale szajs... Gdzie fajerwerki, szampan? Nowy w niebie, ludzie co wy! - zaśmiałem się.
Rufus pokiwał głową z dezaprobatą, a następnie wskazał mi ręką podobną bramę do tej, przez którą kilka minut temu przeszliśmy. Tą jednak wieńczył napis ''Ukarani''.



***

*Kayleigh*

Nic innego nie może bardziej zdenerwować dziewczyny, próbującej skupić się na lekcji, niż natarczywy wzrok pochodzący gdzieś z tyłów klasy lub niepoprawnie romantyczny kolega, rzucający papierkami Ci w głowę.
- Nie fascynuje mnie Twoje zachowanie, nie obchodzi mnie za ile pieniędzy masz buty czy telefon więc jeśli chodzi o coś innego niż pochwalenie się wyżej wymienionymi rzeczami polecam słowa zamiast ofensywę papierowymi kulkami - wyrzuciłam z siebie na jednym wdechu. Po moich słowach cichy śmiech chłopaków z tyłu ustał, a ja zadowolona z siebie skupiłam się na lekcji. Niestety moje zainteresowanie lekcją nie potrwało długo, ponieważ chwilę później zabrzmiał dzwonek.
W akompaniamencie głośnego westchnięcia nauczycielki, zaczęłam zbierać swoje rzeczy.
Gdy wszystko znalazło się już w mojej jakże wygodnej i pojemnej, bez najmniejszej ironii, torebce, ruszyłam w stronę wyjścia z klasy. Mijając biurko pani Martin, uśmiechnęłam się do niej ciepło. Ta akurat popijała kawę z ogromnego kubka.
Pani Martin była chyba jedyną nauczycielką w naszej szkole, która nie czekała na dzwonek jak na zbawienie, tylko wzdychała ciężko na jego dźwięk, twierdząc, że zostało jeszcze morze ciekawostek i tysiące zakamarków, przerabianego na owej lekcji, tematu. Gdy tylko zabrzmi dzwonek, a nasza nauczycielka biologii nie ma akurat dyżuru, zabiera się ona za pieczołowite sprawdzanie kartkówek i sprawdzianów. 
Po wyjściu z klasy odnalazłam w małym tłumie brązowowłosą Sam, do której po chwili dołączyłam.
- Uwielbiam biologię, szkoda, że mamy tylko godzinę w tygodniu - westchnęłam.
Samantha coś tam mruknęła pod nosem, grzebiąc w telefonie.
- Skoro tak uwielbiasz biologię, mogę dać Ci prywatną lekcję anatomii, Kay. - zagadnął gdzieś za nami nie kto inny jak nasz tegoroczny amator w pchnięciu papierową kulką, Kyle.
Sam od razu oderwała się od telefonu, patrząc na mnie. Ja z kolei odwróciłam się i, patrząc prosto na grupkę klasowych półgłówków-materialistów, powiedziałam:
- Dziękuję, ale pozostanę przy lekcjach pani Martin, a swoją drogą, radzę poćwiczyć rzuty piłką zamiast nałogowo czyścić buty na lekcjach WF, ponieważ dziewczyny w naszej grupie trafiają częściej z 10 metrów niż ty do ławki przed.
Samantha, koledzy Kyle'a oraz najmniej piętnaście osób wokół zaczęło się głośno śmiać, patrząc pogardliwie na blondyna.
- Mistrzu! - szepnęła Sam, poprawiając wełnianą czapkę na głowie.
- Zdejmij to coś z głowy, wyglądasz jak babuszka-eskimos - mruknęłam, ruszając w stronę klasy.

***

- Nathaniel, wiesz, ten kolega Kyle'a - spojrzała na mnie Sam. Dopiero gdy kiwnęłam głową, kontynuowała - wysłał mi zaproszenie na imprezę. Ma się odbyć dzisiaj i napisał, że nie będzie osobno pisać do Ciebie, skoro i tak pewnie jesteś obok - zakończyła.
Heh, i ma rację. W ciągu najbliższych kilku lat nie pamiętam dnia, żebyśmy z Sam gdzieś nie szły po szkole. Jesteśmy przyjaciółkami, które dzieli chyba wszystko ze szczególnym naciskiem na to słowo.
Ja jeżdżę na rolkach, ona na deskorolce.
Ja jestem blondynką, ona brunetką.
Ja uczę się w szkole, ona słucha muzyki i śpi.
Ja jestem rannym ptaszkiem, a do niej przychodzę i ją budzę.
Ja prowadzę selekcję chłopaków, ona nie narzeka na żadnego, chyba że palą ją oczy. 
To tylko kilka różnic, które sprawiają, że mamy inne zdanie we wszystkim, a mimo to jest to piękne i nasza przyjaźń się umacnia przy każdej ''wymianie zdań''. 
- Jak tam chcesz - powiedziałam.
- Wiesz, że Kyle tam będzie? - zapytała niepewnie Sam.
- A co mi do tego? Tym razem dostanie "z liścia'' i będzie spokój na parę dni jak dwa tygodnie temu, zapomniałaś? Możemy iść, na mnie nie patrz - uśmiechnęłam się do brunetki, po czym pchnęłam potężne drzwi obrotowe, wchodząc tym samym do Kobiecego Raju, czyli największego sklepu w Dolinie Słońca, w którym znajduje się odzież tylko i wyłącznie dla kobiet.
- Ej, czekaj! - zawołała za mną Sam. 

***

*Denis*

- Nudy - powiedziałem głośno, celowo przeciągając każdą sylabę tak, aby zwrócić uwagę jak największej liczby osób wokół mnie.
- Coś Ci się nie podoba? - zapytała mocno umalowana dziewczyna, układając usta w ''dziobek''.
- A żebyś wiedziała - mruknąłem, po czym dodałem: - i zmyj ten tynk z twarzy.
Siedziałem razem kilkoma osobami w pokoju ''Ukaranych'' i nudziłem się niemożliwie. W ciągu ostatnich kilku godzin zdążyłem ''odwiedzić duchowo'' moją rodzinę i kilku znajomych. Mimo upływu zaledwie dnia od mojej jakże ironicznie-tragicznej śmierci, wydawali się nie być pogrążeni w aż takiej rozpaczy. Zresztą to bardzo dobrze. 
Co to za frajda, jak widzimy wszystko? Odpowiedzi na egzaminach, zwycięskie liczby na loteriach i hasła kolegów?
Masakra. Umrę tu z nudów... no, jeśli drugi raz się da.
- Będziecie Ukarani - znowu gdzieś ze ściany zagrzmiał głos.
- Fajnie - mruknąłem.
Po chwili wszystko oprócz mnie, panny z tynkiem na twarzy i kilku innych osób zniknęło, a my pogrążeni w bezdennej ciemności kolejny raz gdzieś się przenieśliśmy. 

- Kavanagh - powiedział ktoś o dziwnie znajomym głosie. 
Otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę, że siedziałem na krześle. Przede mną siedziała jedna osoba, a za mną kilka innych osób, które jeszcze przed chwilą znajdowały się razem ze mną w pokoju ''Ukaranych''. 
Pokój był jednym z tych urządzonych w taki sposób, że mimo iż był malutki, zdawał się nie mieć końca. Na białej ścianie wisiał tylko jeden obraz przedstawiający kwiaty w wazonie. Naprzeciwko rzędu krzeseł stała wielka, biała lada - zupełnie niczym ta w aptece. Przy niej stała owa dziewczyna z tynkiem na twarzy. Po powolnym skojarzeniu faktów doszedłem do wniosku, że to ona miała na nazwisko Kavanagh.
Po chwili dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu, co, ze względu na natłok ostatnich wydarzeń, nie zrobiło na mnie zbyt wielkiego wrażenia. 
Chłopak odszedł od pustej lady po kilku sekundach, a po nim ''musiałem'' iść prawdopodobnie ja.
Gdy podszedłem do wysokiej lady zauważyłem, że wcale nie była pusta. Za nią siedział nie kto inny jak Rufus.
- Rufus? - spytałem dla pewności.
- Hughes! - krzyknął staruszek.
- Rufus co ty tu robisz? - zapytałem.
- Pracuję, lepiej to niż pokój Zaprzysiężonych - odpowiedział. - Ty jesteś stróżem... Kayleigh Rimms - mruknął, pieczołowicie zapisując coś w opasłym notatniku. Ty widzisz wszystko, słyszysz każdego, ale nie możesz ich dotknąć, spotkać, a oni nie mogą Ciebie zobaczyć. Nie nawiązujesz kontaktu z dziewczyną. Możesz wpływać na ich świat, pomagając dziewczynie. To tyle, do zobaczenia... może - zakończył Rufus.
Chciałem dopytać o co w ogóle chodzi, ale nim zdążyłem zareagować, po raz kolejny w dniu dzisiejszym otoczyła mnie ciemność.

_______________________________________________________________________

Bum, bum!
Dzisiaj bez żadnego opisu, za gorąco na takie drobnostki, hehe!
Mam nadzieję, że nie ma rażących błędów :(

Do przeczytania!

6 komentarzy:

  1. Cześć! Świetny rozdział, nawet fajnie 'wcielasz' się w rolę dziewczyny ;) Widzę, że Kayleigh to twarda sztuka. Taka unikatowa postać!
    Błęądziki: (chociaż niekonieczne)
    "Heh, i ma rację." - Według mnie lepiej by było: -Miała całkowitą rację.- Ale niekoniecznie ;)
    No i tyle! Rozdział jak zawsze świetny, miło się czytało!
    I ta dziewczyna z tynkiem na twarzy hahahha :D
    Pozdrawiam
    BookGirl ;)
    http://konieckropka-bookgirl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!

      Dziękuję za komentarz :) Co do tego błędu to nie błąd, ponieważ kwestia Kayleigh ''i ma rację'' tyczyła się stwierdzenia Nathaniela, że najprawdopodobniej Kayleigh jest obok Samanthy :) Trochę zakręcone ^.^

      Pozdrawiam i do przeczytania!

      Usuń
    2. Oh, rozumiem ;) Chodziło mi o to, żeby wywalić po prostu to : Heh. I tyle, bo reszta jest okej. :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Aaaah, teraz rozumiem, hehe! :)

      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Świetny rozdział, jak zawsze ;) Już nie mogę się doczekać, aż Denis 'wróci' na ziemię i akcja rozwinie się w wątku z Kayleigh ;)
    Pozdrawiam!
    http://zdjeciapelneinspiracji.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uhm, przewiduję spotkanie Maxxiego i Kay gdzieś koło rozdziału 5 :P

      Usuń

Drogi czytelniku! Dodając komentarz pamiętaj, że to, w jaki sposób się wyrażasz, jest Twoją wizytówką! :)