wtorek, 14 czerwca 2016

Rozdział 4

"Delta"

*Denis*


Oglądaliście kiedyś Małych Agentów?
Jeśli tak, to pamiętacie pewnie śmieszną scenkę, w której bohaterowie przez kilka godzin spadają wewnątrz wulkanu, a na końcu okazuje się, że to była tylko iluzja?
Ja się tak właśnie czułem. Już przez kilkadziesiąt minut spadałem, nie widząc nawet siebie. Całkowita ciemność.
Jeśli nie wiecie jakie to uczucie, oświecę Was: Bardzo denerwujące.
Po kilku następnych próbach przyzwyczajenia się do sytuacji, postanowiłem spróbować zasnąć.
Nie było to zbyt inteligentnym posunięciem z mojej strony, ponieważ po kilku sekundach usłyszałem co raz głośniejsze dźwięki, a po zaledwie ułamku sekundy potężne uderzenie w plecy i opór wody.
Wpadłem gdzieś. Mam nadzieję, że gdy otworzę oczy, zobaczę jakiś basen, a nie szambo.
No i tak na szczęście było. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że znajduję się w basenie, znajdującym się w czyimś ogrodzie. Huk... a może raczej plusk, towarzyszący mojemu upadkowi z nieba... Fajnie to brzmi, nie?
W każdym bądź razie narobiłem trochę hałasu. W sumie to nie ja, ale ten ktoś, kto mnie zrzucił. Teraz to nieistotne.
Mój upadek narobił tyle zamieszania, że w domu, obok którego znajdował się basen, zapaliły się światła. Poczułem się jak włamywacz albo nastolatek, który pijany włamał się do basenu...
Możliwie bezszelestnie podpłynąłem do brzegu, skąpanego w cieniu drzew, rosnących w skrajni akwenu i czekałem na rozwój wydarzeń.
Do wyjścia na taras podszedł mężczyzna w szlafroku. Wyglądał jak taki stereotypowy, pulchny i bogaty dyrektor. Czujnym wzrokiem zmierzył cały ogród, po czym powolutku oddalił się od oszklonych drzwi.
Ja, korzystając z sytuacji, wyskoczyłem na brzeg. ledwo unikając poślizgu na krawędzi basenu. 
Gdy znalazłem się poza basenem, jakby automatycznie wszedłem w miejsce pod drzewem, który było całkowicie skąpane w ciemności. Wolałem uniknąć jakichkolwiek zatargów z obcymi, zwłaszcza że póki co nie wiedziałem gdzie i kim jestem.


***

Idąc ulicą marzyłem tylko o jednym - a mianowicie aby moje ubrania były suche. Myślałem, że aniołowie mają na Ziemi jakieś ulgi dla VIPów, ale niestety - złośliwość rzeczy martwych nie rozróżnia Nieba i Ziemi.
Wiem, że to płytkie, ale noszenie mokrych ubrań, które od nasączenia wodą były strasznie ciężkie, było strasznie denerwujące.
Czemu ja nawet na chwilę nie pomyślałem o tym, aby chociaż bluzkę zdjąć i wyżymać?
Oj, Denis.
Ulica była pogrążona w ciszy. Drzewa w skrajni drogi tańczyły wolno w rytm nocnego wiatru. Co kilka minut w oddali słychać było jakiś samochód, co mogło oznaczać dwie rzeczy.
Jeden - nie jestem na totalnym zadupiu pustkowiu.
Dwa - gdzieś niedaleko jest ''główna'' ulica.
Obie opcje nie były w sumie aż tak tragiczne, ponieważ przy każdej z nich musiałem kiedyś spotkać kogoś lub zobaczyć jakąś wskazówkę dotyczącą tego, gdzie jestem.

Moja wręcz niezawodna intuicja kolejny raz mnie nie zawiodła. Na końcu ulicy ujrzałem pierwszą od kilku kilometrów latarnię.
Bynajmniej pierwszą działającą...
Jej słaba żarówka oświetlała zaledwie niewielką przestrzeń, ale wystarczyło to, abym mógł zauważyć zakręt i tabliczkę z nazwą ulicy. 
S Kachina.
Aha, to jesteśmy w domu. W Mesie byłem bardzo dawno temu, ale nie przeszkadza mi to w tym, aby pamiętać najpiękniejsze miejsca w tym mieście, które jednocześnie były od niedawna tylko i wyłącznie wyciskaczem łez.

Kiedyś mieszkał tu mój kolega, Luke Bright, który wyprowadził się z Phoenix z matką, gdy ta dostała w Mesie atrakcyjną ofertę pracy. Luke'a znałem od zawsze, jego wyprowadzka wprowadziła pierwsze od wielu lat dni, w których nie widywaliśmy się codziennie.
W najbliższe wakacje odwiedziłem bruneta i spędziliśmy prawie dwa miesiące, praktykując różne, zwariowane sporty. Jeździliśmy wyczynowo na rowerze, rolkach i deskach, biegaliśmy i spędzaliśmy dużo czasu w parku linowym.
Od naszych rówieśników różniliśmy się tym, że my nigdy nie mieliśmy żadnych przykrych wypadków i kontuzji.
Pod koniec wakacji, gdy drogą mailową planowaliśmy kolejne wakacje pełne przygód, moja mama dostała telefon, w którym smutna mama Luke'a poinformowała nas, że chłopaka potrącił rozpędzony samochód.
Gdy czym prędzej dotarłem do jednego ze szpitali w Mesie, Bright leżał w sali Nr 13 w stanie, delikatnie mówiąc, tragicznym.
Gdy lekarze ustabilizowali jego stan, poinformowali mamę Luke'a, że chłopak jest prawdopodobnie nieodwracalnie sparaliżowany od pasa w dół, a ruchy tułowia i górnych kończyn są ograniczone do minimum.
Kiedy na następny dzień chłopak się obudził, każdy był ciekawy jego reakcji na zaistniałą sytuację. Jego pierwsze słowa brzmiały: "A-ale świetny gips!"
W czasie, gdy Luke był nieprzytomny, do szpitala wpadli wszyscy przyjaciele bruneta i ponad trzydzieści osób podpisało mu się na gipsie na ręce.

Cały pierwszy miesiąc roku szkolnego spędziłem na wygłupianiu się z Lukiem i pomaganiu mu w jego drobnej rehabilitacji. Pomagałem mu sięgnąć rękami do klawiatury komputera, pisać na niej pojedyncze zdania oraz poruszać się samodzielnie na wózku. 
Chłopak nie żałował, że już nigdy nie wsiądzie na rower, a z każdej ''nowo poznanej'' umiejętności cieszył się jak dziecko.
Nikomu nie przeszkadzała niepełnosprawność Luke'a. Jedyną osobą, która się od niego odwróciła, była jego suka dziewczyna, Emily, której pokazywanie się z osobą na wózku prawdopodobnie psułoby jej swag.

Paraliż Luke'a nie sprawiał mu zbyt dużo problemów. Oprócz drobnych skurczów mięśni, na które nikt nie zwracał uwagi, jego ''choroba'' nie dokuczała mu za bardzo. 
W piątek, na dzień przed moim wyjazdem do domu na weekend, Luke obudził się w dość dobrym humorze. Gdy zszedłem na dół w celu przygotowania brunetowi śniadania, usłyszałem głośny jęk. Pamiętam jak dziś, że spytałem tylko, czy nic się nie stało. Ten odkrzyknął ''Nie''.
Gdy wróciłem na piętro z talerzem pełnym kanapek, zastałem Luke'a, leżącego na łóżku w embrionalnej pozycji z sardonicznym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Chłopak patrzał w przestrzeń, a jego szczęka drgała w nieokreślonym ruchu.
Tego samego dnia Luke trafił do szpitala, a ja, po ustabilizowaniu jego stanu, pojechałem na weekend do domu.
Na następny dzień dostaliśmy telefon powiadamiający o śmierci Luke'a, u którego wykryto tężec. 
Rozpaczy nie było końca. Razem z mamą ''zamieszkaliśmy'' na chwilę u pani Bright, aby ulżyć jej w cierpieniu. 

Ceremonia pogrzebowa była wręcz piękna. Połowa szkoły Luke'a w Mesie, wszyscy znajomi z Phoenix oraz rodzina chłopaka przyszli na pogrzeb. Niektórzy byli wyposażeni w jakieś rzeczy, które przypominały im o chłopaku. Na ceremonii zjawiła się nawet Emily, na którą wszyscy, mimo okoliczności, krzywo patrzyli. 
Przy końcu pogrzebu, gdy nadszedł czas złożenia trumny do dołu, zgłosiłem chęć powiedzenia czegoś. Prowadzący ceremonię w milczeniu pokiwał głową i ustąpił mi miejsca. Ja podniosłem niewielkie pudełko, które miałem ze sobą i podszedłem do trumny. Z kieszeni wyjąłem pomiętą kartkę, którą do dzisiaj trzymałem w portfelu. Był to ''testament'' Luke'a, który napisał dla żartów w wieku dziesięciu lat.
- To jest testament Luke'a. Napisał go sześć lat temu - powiedziałem łamiącym się głosem. - Napisał, że chce być pochowany z tym, co kocha, ze swoimi pasjami i tym, o co walczył.
Mówiąc to, sięgnąłem do kartonu i wyjmując z niego kolejno dzwonek rowerowy, małą deskorolkę, ochraniacz, mysz komputerową i flagę-rekwizyt z gry - układałem je w trumnie.
W ślad po mnie inne osoby układały w trumnie małe rzeczy, które kochał Luke. Były to ulubione zdjęcia, małe przedmioty, płyty i inne drobiazgi.
Po moim wystąpieniu w gronie żałobników nie było osoby, która nie płakałaby jak bóbr.

Po uroczystości na przykrytym ziemią grobie stanął nagrobek z wyrytym napisem:

Luke Bright
28.05.1999r. - 26.08.2015r

Syn, wnuk, przyjaciel
Zarażał optymizmem do końca

"W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć
do samego końca''

***

Ze wspomnienia o przyjacielu ocknąłem się jak z transu i zdałem sobie sprawę, że cały ten czas stałem przy tabliczce z nazwą ulicy i wpatrywałem się w przestrzeń. 
Otarłem pojedyncze łzy z twarzy i rozejrzałem się.
Zaczęło się przejaśniać i co raz więcej samochodów jeździło po ulicy. Zauważyłem nawet osoby, wychodzące z psami na spacer. Z podejściem jeszcze optymistycznym postanowiłem spytać się kogoś o... właściwie to nie wiem o co.
Jeśli spytam o to, gdzie jestem, może ktoś mi odpowie, ale jak spytam kim jestem... Nie, no bo po co miałbym kogoś obcego pytać kim jestem? Idąc chodnikiem, zauważyłem, że zmierzam na czołówkę ze starszą panią, prowadzącą na smyczy Yorkshire Terriera.
Ubrana była w kożuch, zupełnie jakby temperatura na dworze nie wynosiła 23*C.
- Yyy, dzień dobry - powiedziałem, stając koło staruszki.
- Chodź już, Miki, chodź - mruknęła staruszka, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
W sumie rozumiem ją, kto by odpowiadał na zaczepki od obcego.
Skręcając na E Florian Ave, zauważyłem jadącą na deskorolce brunetkę w czapce zimowej, trzymającą przy uchu telefon. Jechała dosyć szybko. Musiała gwałtownie ''przeskoczyć'' na drugą stronę chodnika i muszę przyznać, że wyszło jej to dosyć spektakularnie. Byłbym miło zaskoczony, gdyby nie fakt, że jechała wprost na mnie.
Nim zdążyłem zareagować, brunetka... przejechała przeze mnie. Poczułem tylko mrowienie w brzuchu.
Uhm, to by wyjaśniało, dlaczego starsza pani mnie zignorowała.
Najzwyczajniej w świecie mnie nie widziała.
Dziewczyna na deskorolce zatrzymała się gwałtownie i rozejrzała się wokół. Przytrzymując barkiem telefon przy uchu poprawiła spodenki i czapkę, wciąż rozmawiając:
- A nie nic, po prostu coś mi dmuchnęło w twarz... pewnie opór powietrza - mruknęła. - Tak czy siak idziesz dzisiaj na tą imprezę w Delta? - zapytała zaciekawiona osobę po drugiej stronie.
- No to się widzimy - odjechała.

Uhm, oglądaliście szóstą część Harry'ego Pottera? Wiem, wiem - coś za często czuję się jak bohaterowie filmów... ale nie jestem psychofanem!
No więc w filmie Harry po wypiciu Płynnego Szczęścia czuł się tak, jakby musiał znaleźć się u Hagrida, prawda?
Ja tak mam z ową Deltą. Nie wiem, czy to jakiś cholerny anielski efekt czy nie, ale wiem, że do wieczora musiałem znaleźć Deltę.


________________________________________________________________________


No witam, witam :P
Długo mnie tu nie było, c'nie?
Ale już jestem! I mam rozdział, heh :) Trochę nudno, bo dużo opisów i mało akcji, ale wynagrodzę Wam to w piątym rozdziale, obiecuję :)))

Pozdrawiam i do przeczytania!!

10 komentarzy:

  1. Szkoda mi Luke'a :( Umrzeć w wieku 16 lat.. Trochę nieciekawie :/
    No cóż, przynajmniej jesteś jedną osobą, która dobrze odmienia to imię xd Kiedyś natknęłam się na błędy: "Luke'ea", "Luk'em", albo np. z innym imieniem: "May'ai". Teń świat schodzi na psy :P
    Uwielbiam ten cytat "W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca" jeden z moich ulubionych ;)
    Czekam na następny, nie mogę się doczekać aż Denis wreszcie pozna Kayliegh i akcja rozkręci się w tym kierunku ;)
    Pozdrawiam,
    BookGirl :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, widzę, że osiągnąłem zamierzony efekt zniecierpliwienia co do rozwoju akcji, hehe :)))
      Już niedługo..!
      Również pozdrawiam :))

      P.S. Jutro wolne więc nadrabiam wszystko wreszcie eh ;))

      Usuń
  2. Dobra, wreszcie miałam trochę czasu i... szczerze mówiąc, po prologu miałam zdecydowanie lepsze wrażenie. Z góry zaznaczam, że nie chcę wyjść na jakiegoś upierdliwego hejtera, ALE:
    1. Interpunkcja mnie przeraziła. Potrafisz pół rozdziału przejechać bez żadnego przecinka, a jak już się jakiś pojawi, to nie tam, gdzie powinien.
    2. Ja wiem, że język polski ma dużo wyrazów i nie da się rozumieć ich wszystkich, ale lepiej jest ominąć dane słowo niż walnąć je zupełnie irracjonalnie. Mieszanie "bynajmniej" i "przynajmniej" w charakterze wsiowego humoru widziałam już chyba na większości stron z memami, a ty stanowisz idealny tego przekład. I tak dalej, i tak dalej. Czasami mimo piątego czytania jednego zdania naprawdę nie wiedziałam, co autor miał na myśli.
    3. Twoi bohaterowie chyba mają jakieś ADHD połączone z pamięcią ryby welonki. Wiem, że podczas pisania wszystko dzieje się w zwolnionym tempie względem czasu bohaterów i czasu czytania, ale żeby podczas jednego spójnego graficznie kawałka tekstu dostać trzy razy sklerozy, co się postanowiło, powiedziało lub zrobiło dwa zdania temu, to już normalne nie jest. ", , No to poszliśmy sobie stamtąd".
    4. Możesz mi zaznaczyć, w którym miejscu są te opisy, z których byłeś aż tak dumny? Bo chyba mrugnęłam wtedy i mi uciekły. Napisanie, że ktoś jest ubrany w czerwoną bluzkę to nie jest jeszcze opis postaci. Twoje teksty spokojnie można by "wyciągnąć" na trzy razy dłuższe bez zmiany fabuły tylko opisami środowiskowymi i rzetelnym opisem przeżyć wewnętrznych. I to nie w sposób zanudzający wszystkich na śmierć, a za to dających komfort wiedzy co, gdzie i jak się dzieje. Podaję przykład: Jakiś tam chłopek w Niebie "miał białe spodnie, białą koszulę, białą marynarkę", koniec opisu. Sylwetki nie miał, wiek mu się pewnie rozmył, włosy wypadły, karnacja pod wpływem światła nie do ustalenia, kształt twarzy, nosa, oczu jakiś taki rozmemłany, że nie wiadomo, co powiedzieć. A te ubrania, to żadnych cech szczególnych, kroju, skojarzeń, nie wspominając już o tym, że narrator opinii o nim żadnej sobie nie wyrobił. "Wyglądał jak Jaś Fasola", a jak nie wiesz, jak wygląda Jaś Fasola to twój problem, sam se grzeb po internetach, ja tu nie będę ci takich pierdół tłumaczyć. W połączeniu z chaotycznym stylem głównego bohatera, który sam nie za dużo wie (do czasu, aż mu się to akurat przyda w akcji, wtedy objawienie pańskie na niego spływa), daje to mieszankę wybuchową, gubiącą czytelnika niemal za każdym z licznych zakrętów.
    5. Jako licencjonowana kobieta mogę ci zaręczyć, że w życiu nie spotkałam istoty mojej płci, która by tak odbierała rzeczywistość. Nie wystarczy pozmieniać końcówek fleksyjnych i TADA!, mamy kobiecą narrację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz jak trudno pisze się opowiadanie z perspektywy płci przeciwnej? Dokonanie wnikliwej analizy czyjejś osobowości, nie mając z tym żadnego doświadczenia jest bardzo trudne :(
      Ogólnie to sam zauważyłem, że rozdziały nowego opowiadania nie były zbyt mocne :d
      Rany, czemu ja nie mam na Twoje miażdżące argumenty żadnej odpowiedzi :P

      Usuń
    2. Z całym szacunkiem, ale osobiście piszę większość tekstów z perspektywy męskiej i muszę się potem ludziom tłumaczyć, że naprawdę jestem kobietą ;P Nie piszę postaci żeńskich, bo mi nie leżą, jak coś komuś nie wychodzi, to nie upublicznia swoich ćwiczeń.

      Usuń
  3. Co było dobre?
    6. Pomysł jako taki. Trochę bym się kłóciła, czy bardzo odpowiedzialne zadanie opieki nad człowiekiem powinno być karą, ale ok, może nie wszystko jeszcze wiemy (a w zasadzie to nic nie wiemy, bo jakiekolwiek tłumaczenie sytuacji u ciebie nie przekracza magicznego limitu dwa zdania proste).
    7. Próba wprowadzenia luźnego języka i wyrażeń potocznych. Tylko nie wiem, dlaczego cały czas się z nich wycofujesz, wstawiasz w nawias, wykreślasz (idea skreślania wygląda trochę, jakbyś zapomniał, że na komputerze można nacisnąć backspace i tekst zniknie, nie trzeba go gryźlać jak w zeszycie).
    8. Jest jakaś próba budowania napięcia i zagadki. Podkreślam, próba, bo niemal zawsze mijają dwa/trzy zdania i wszystkie supełki się magicznie prostują, ot pozastanawialiśmy się, ale starczy już tego dobrego. Coś dziwnego się stało. Ciekawe, dlaczego? A tam, stało się, to stało, na uj drążyć temat?
    9. Widać, że ci się chce, a to jedna z najważniejszych rzeczy i od niej trzeba wszystko zacząć.
    10. Nie wiem, czy to przypadek, czy robisz to celowo (biorąc pod uwagę całokształt stawiam na to pierwsze), ale taki chaotyczny styl narracji wyjątkowo pasuje. Chłopak na członka Mensy mi nie wygląda, nie za bardzo wie, co się dzieje, to skacze od jednego do drugiego i szuka jakiegoś punktu zaczepienia. Szkoda tylko, że pomijasz wszelkie, tak urozmaicające, "nieważne" szczegóły, które by tu bardzo pasowały.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ok, to tak "podsumowawywując": jakiś tam potencjał jest, ale sam nie wiesz, co z nim zrobić. Biorąc pod uwagę obecny poziom nauczania i umiejętność nauczycieli przekazywania płynnych zdolności pisania nie winiłabym o to ciebie, tylko fakt, że nikt ci nie pokazał, jak powinno być poprawnie (w końcu największy geniusz nie wymyśli tego sam bez pomocy z zewnątrz). Znajdź sobie jakiegoś dobrego edytora, najlepiej taką cholerę, co się czepia o wszystko. Ja tutaj nie chciałam robić pełnej listy błędów (a naprawdę długą bym mogła zrobić), ale nie czas i nie miejsce na to. Tylko nie szukaj kolejnego dzieciaka, co sam wie tyle, co ty, tylko może jakiegoś studenta, któremu po zdanej sesji się nudzi, czy coś takiego. Zobaczysz, że miesiąc/dwa mozolnej i irytującej miejscami przepychanki "a czemu tak", "a mi się nie chce", "a mi się tak podoba i już" i zaczniesz pisać naprawdę dobrze. Też musiałam długo do tego dochodzić, jak czytam swoje "dzieUa" jeszcze sprzed kilku lat, to nie wiem, w którą dziurę się schować, żeby mnie było widać najmniej. A potem powoli ta pani pomogła mi trochę, ten chłopak trochę i wyszłam (mam nadzieję) na ludzi, chociaż do ideału to mi naprawdę brakuje jeszcze. I tylko żałuję, że nie znalazłam wtedy takiego fajnego edytora, co doklei się do co drugiego słowa za każdym razem, bo dzięki temu powoli znikają głupie błędy i wyrabia się jakaś dobra praktyka.

    Dobra, napisałam się, napisałam. Jeszcze raz podkreślam, że nie chcę narzekać dla samego faktu narzekania, podkreślić, jaka to ja fajna nie jestem, tylko mam nadzieję, że dotrze to jakoś i może się okaże za kilka lat, że pół świata zna twoje książki, bo są tak dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i jak wyżej w sumie nie wiem co pisać, bo wszystko tu idealnie pasuje i chyba zaraz pójdę sprawdzić, czy nie siedzisz gdzieś w krzakach :D
      A tak na poważnie to dziękuję Ci bardzo za Twoją konstruktywną krytykę i prawdopodobnie (mimo że po fakcie) pogrzebie w tych rozdziałach trochę...

      Usuń
    2. Samo grzebanie twoje nic nie da. Skoro nie przeszkadzało ci nic wcześniej, to teraz też niewiele będzie. Mówię, znajdź sobie edytora i tyle. Możemy spróbować ze mną, przez wakacje przyzwyczaję się do nowej roboty. Tylko od razu mówię, że jak mi ktoś pyskuje i notorycznie robi te same błędy, to strzelam bez ostrzeżenia. Albo daję karniawki na tydzień roboty. Za to potem już kilka osób się pode mną wyrobiło (skromna jestem, trzeba przyznać) ;P

      Usuń
    3. W sumie to byłbym zaszczycony Twoim instruktażem :D Aktualnie piszę piąty rozdział i z rozwagą przeglądam każde zdanie... ;d Mam nadzieję, że coś z tego będzie :))

      Usuń

Drogi czytelniku! Dodając komentarz pamiętaj, że to, w jaki sposób się wyrażasz, jest Twoją wizytówką! :)