"Kto zawrócił
Jessemu w głowie?"
*Cory*
Kiedy wstałem, Jessego już nie było. Było to bardzo dziwne, chociażby z tego względu, że w normalny dzień tego chłopaka trzeba wyciągać z łóżka na siłę. Wstałem i poszedłem się ogarnąć.
Po około 10 minutach zszedłem na dół z plecakiem przewieszonym przez ramię. W kuchni siedziała Jane i Mery, piły kawę.
- Cześć, Cory! - powiedziała Mery.
- Dzień dobry, synu odpowiedzialny. - rzekła Janette.
- Witam, witam. Chwila - odpowiedzialny? Jesse to ''ten spokojny''. - uśmiechnąłem się do Mery. - Czemu odpowiedzialny?
- No widzisz.. moje dzieci to ptaki, wylatują kiedy chcą. ''Ten spokojny'' wybiegł dzisiaj z domu jak poparzony. - odpowiedziała Janette.
- Jestem ciekawy co się z nim dzieje. Od jakiegoś czasu zaczął pisać te smsy i wracać później. Ktoś coś...? - zapytałem.
Kobiety pokiwały głowami.
- Idę zapalić, Jan. Idziesz ze mną? - zapytała Mery.
- Tak. Cory, na blacie leży śniadanie. - rzuciła Jane i pobiegła za Mery.
- Dziękuję. - powiedziałem.
Przez następne 20 minut zajadałem się kanapkami w wykonaniu Janette.
Po zaniesieniu talerza i kubka po kawie do pozmywania, chwyciłem plecak i udałem się do wyjścia.
Na ganku siedziała Jane pijąca kawę i Mery, która paliła papierosa.
- Do zobaczenia. - powiedziałem na pożegnanie.
Idąc dziwnie się czułem, przeważnie po drodze słuchamy trajkotania Yah i palimy z Jessem. A teraz ''ten spokojny'' wyszedł rano, Kali miała na późniejszą godzinę i... szedłem sam.
Po około 15 minutach drogi zauważyłem Brittany i Stephena, którzy akurat wchodzili na teren szkoły. Podeszłem do nich i przywitałem się:
- No cześć.
- Hej Cory! - powiedziała Britt. - Gdzie zgubiłeś rodzeństwo? - zapytała zdziwiona.
- Jesse gdzieś wybył, a Kali przyjdzie później. - odpowiedziałem.
Ona tylko pokiwała głową ze zrozumieniem. Udaliśmy się do naszego kawałka muru.
- Tak ogólnie to ktoś zrobił to zadanie na historię? - zapytał Stephen.
- Tak, przepisałem słowo w słowo. - powiedziałem ze śmiechem.
- Za to ja... napisałam własnymi słowami to co sądzę o feministkach i czego dowiedziałam się interpretując to, co Stephens mówi na lekcji. - pochwaliła się Britt robiąc dziubek jak do selfie. Nagle dostała olśnienia:
- Właśnie! - zawołała. - widzieliście moje nowe profilowe na Facebook'u!? - zapytała.
- Tak. - odpowiedziałem. - Wiesz, że to, że malujesz się dwie godziny do profilowego jest chore?
- Malowałam się zaledwie ponad godzinę. - żachnęła się.
- Tylko po to, żeby zmyć to po kilku godzinach... - westchnąłem.
Prychnęła i zapatrzała się gdzieś za mur szkoły.
- Czy to jest... Jesse? - zapytała po chwili marszcząc brwi.
Także się odwróciłem i zobaczyłem mojego brata idącego w stronę szkoły. Tyle że nie był sam. Szedł u boku dziewczyny. Normalnie by mnie to nie zdziwiło, ale oni... trzymali się za ręce? Byłem w totalnym szoku.
Po jakimś czasie podeszli do nas.
- Cześć wam! - powiedział Jesse. Szczerzył się od ucha do ucha. Przez cały czas trzymał blondynkę za rękę. Dopiero z bliska ją poznałem. Chodziła do do klasy 2C. - To jest Jessica, moja.. - spojrzał na blondynkę z pytającym spojrzeniem. - Tak zdecydowanie moja dziewczyna.
- Głuptas. - zaśmiała się Jessica i wtuliła w ramię swojego chłopaka. - Cześć wam, jestem Jessica Carter. - uśmiechnęła się do nas.
- A to żeście się dobrali, nawet imionami. Gratuluję! - zaklaskała z uśmiechem Brittany. - Ja jestem Brittany, to jest mój brat Stephen, a ten cichy to Cory.
- Ach, sławna ze swoich strojów ''Bitch'', Stephena poznałam w pierwszej klasie. Cory'ego teraz. Miło mi was poznać. - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Moja... - Jesse cmoknął dziewczynę w policzek.
- Gdzie jest Emma? - zapytała Britt, patrząc na mnie. Ja wzruszyłem ramionami.
Po chwili podbiegła do nas, już druga, blondynka dzisiaj. Gdyby nie charakterystyczne oczy i uśmiech nie powiedziałbym, że to Emma. A to wszystko przez to, że miała mocniejszy makijaż i inne ciuchy, gdyby nie ich kolor, powiedziałbym, że ubierała ją Brittany.
- Cześć wam. - powiedziała zdyszana.
Każdy się przywitał.
- Oooo, Jess!! Gratuluję. - powiedziała w stronę pary.
Po chwili zadzwonił dzwonek.
- Muszę iść na matematykę. - powiedziała Jessica. - Pa, misiu..
- Kotkuuu.... - zawył cicho Jesse, robiąc sarnie oczy do dziewczyny.
- Dzielny mój. - powiedziała dziewczyna i oddaliła się.
Co się stało z moim bratem?!
Poszliśmy na pierwszą lekcje, jaką była chemia. Pracownia chemiczna znajdowała się na pierwszym piętrze. Pani Sownee była podchodzącą pod czterdziestkę kobietą, która była zdecydowanie najlepszą nauczycielką w tej szkole. Jej zajęcia zawsze były przepełnione śmiechem. Robiliśmy ciekawe eksperymenty i uczyliśmy się praktycznie, ograniczając pisanie do minimum. Najważniejsze rzeczy dostawaliśmy wydrukowane. Niektórzy twierdzili, że to trochę jak w podstawówce, ale nikt nie narzekał.
Lekcja minęła standardowo w przyjemnej atmosferze. Jesse wydawał się być na piętrze niżej, w klasie od matematyki. Był nieobecny duchem. Emma siedziała cicho w pierwszej ławce.
- Teraz historia. - mruknęła Brittany.
- No to Cory się pochwali. - zaśmiał się Stephen.
Udaliśmy się pod klasę od historii. Wszyscy usiedliśmy na wolnej ławce.
- Cory, idzie Emma. - powiedziała Brittany.
Czy ona próbuje zwrócić moją uwagę na blondynkę?
- No i co w związku z tym? - zapytałem.
- No nie wiem, może pójdziesz z nią porozmawiać?
- Nie mam o czym. Może ty pójdziesz? - zapytałem z przekąsem.
Britt tylko pokręciła głową.
Emma usiadła pod ścianą. Była zapatrzona w ekran telefonu i wyglądała na zmartwioną.
Patrząc na dziewczynę zaciekawiony, postanowiłem podejść i ''zagadać'':
- Cześć, co taka smutna?
Podniosła głowę i spojrzała na mnie:
- Hej, a nic.. czekam na sms od brata, ale nic się nie pokazuje.
- A gdzie jest? - zapytałem.
- Dzisiaj miał wrócić z Farmington w Maine. Nie widzieliśmy się od czterech lat. - odpowiedziała smutna.
- Może nie ma zasięgu. Zdarza się. Na pewno nic mu nie jest. - powiedziałem pocieszająco.
- Tak myślisz? - zapytała z nadzieją. Pokiwałem głową. - Dziękuję.
- Nie ma sprawy.
Nawet nie zauważyłem, że inni już wchodzili do klasy.
- No dobrze, jako że panna Clark miała najwięcej do powiedzenia na ostatniej lekcji, teraz prosiłbym o przeczytanie zadania domowego. - powiedział profesor zaczynając lekcję.
- Ha! - uśmiechnęła się zwycięsko Britt i wyszła na środek klasy. W ręku trzymała otwarty zeszyt. - No więc, ekhm i te sprawy. Witam was wszystkich iks de lol.
Klasa w śmiech.
- Zadanie dotyczyło mojej opinii na temat feministek oraz tego, co zapamiętałam z lekcji. No więc z lekcji zapamiętałam tylko dziwne nazwy, imiona i daty, które teraz krążą w otchłani mojej pamięci i czekają na przetworzenie, więc nie mogę ich przytoczyć. - kontynuowała.
Nauczyciel zakrył dłońmi twarz i westchnął.
- Co sądzę o feministkach? Są to irytujące, egoistyczne krowy, które zamiast korzystać z możliwości plotkowania, wstawiania postów na Facebook'u, robienia zakupów i malowania paznokci, usilnie walczą o równouprawnienie w stosunku do mężczyzn. Taka prawda, że nie powinno być czegoś takiego jak równouprawnienie. Powinno zaistnieć nad uprawnienie. Miejsce kobiety jest w kuchni, siedząc na krześle z nogami na stole, popijając kawę i patrząc jak jej mąż gotuje. Dziękuję za uwagę, pokój! - zakończyła swoją wypowiedź spektakularnym ''peace''.
- Dziękuję, panno Clark. Pod względem teoretycznym, zrobiłaś połowę pracy domowej. Pod względem praktycznym, był to nóż, przebijający moje uszy. 2+. - powiedział nauczyciel. - Dzisiejszy temat to burza na rynku pracy. Marsha Lear rozpoczęła rewolucję, mającą na celu...
3.. 2.. 1... Zabrzmiał ostatni w tym dniu dzwonek. Na każdej przerwie rozmawiałem z Emmą i stwierdziłem, że bez tego zarażającego uśmiechu nie mogę się do niej przyzwyczaić.
Pożegnałem się z Brittany i Stephenem i pobiegłem za Emmą, która opuściła już teren szkoły.
- Hej! Czekaj. - zaśmiałem się podbiegając do dziewczyny.
Zdziwiła się na mój widok. Nie ona jedna, ja byłem zdziwiony, czemu tak ciągnie mnie do tej dziewczyny - co ona ma w sobie takiego? ...
- Co tam? - zagadnąłem. Zauważyłem, że na jej ustach wykwitł lekki uśmiech.
- A nic... brat odpisał. Będzie dzisiaj o 16. - odpowiedziała. Zauważyłem, że na jej ustach wykwitł lekki uśmiech.
- To świetnie! - ucieszyłem się.
Po chwili ciszy odezwała się:
- Mogę mieć do Ciebie prośbę? - zapytała, odwracając głowę w akcie zawstydzenia.
- Pewnie!
- Pojedziesz ze mną na Muni? Kawałek od Lindbergh Blvd.
- No jasne, nie ma sprawy! - powiedziałem.
- Ale, ale serio? Czy tak tylko mówisz...
- Pewnie, że serio. Tylko, że w zamian chcę...
Spojrzała z przestrachem.
- ... Uśmiech, ten sam co wczoraj! - oznajmiłem.
- Od razu lepiej! - powiedziałem. - O której jedziemy? - zapytałem.
- Brat będzie o 16, więc sądzę, że trzeba tam być 10 minut wcześniej. - powiedziała. Jej twarz była znowu rozświetlona TYM uśmiechem.
- Będę pod Twoim domem o 15:20, może być? Pojedziemy busem na Muni. - powiedziałem.
Byłem tak zajęty wpatrywaniem się w uśmiech Emmy, że nie zauważyłem kiedy doszliśmy do jej domu.
Kolejny raz patrzyłem, jak macha na pożegnanie po czym zamyka za sobą drzwi.
Włożyłem ręce w kieszenie bluzy i ruszyłem szybkim krokiem do domu. Była 13:50, miałem więc trochę ponad godzinę przed ponownym spotkaniem z Emmą. W czasie drogi postawiłem swoją duszę przed sądem:
*- Czemu ciągle myślisz o blondynce, która nosi imię Emma?!*
*- Nie chce tego, ale nie mogę inaczej! Co się ze mną dzieję?*
*- Podoba Ci się, nie okłamuj samego siebie!*
*- Nie, nie, nie, nie, nie! Co ty wygadujesz?!*
*- Wiesz jak jest... siebie nie okłamiesz.*
Uśmiechnąłem się pod nosem i przyspieszyłem kroku.
Po 10 minutach byłem już przed domem. Gdy wszedłem do środka, pierwsze, co usłyszałem to głośne kichnięcie dochodzące z salonu. Kurtki Mery nie było, co oznaczało, że gdzieś pojechała.
- Oho, ktoś jest chory? - zapytałem wchodząc do salonu.
Kaliyah siedziała zawinięta w koc na kanapie w salonie, wokół niej walały się tony chusteczek. Na stole leżały lekarstwa i herbata.
- No cześć. - przywitałem się. - jak się czujesz? - Zapytałem, patrząc zmartwiony na nią.
- A co widzisz, braciszku drogi, czuje się dobrze czy źle? Zdaj się na oczy. - powiedziała przez nos.
- Ojoj, nie wyjdziesz z łóżka przez tydzień, jak Jane Cię dorwie to dłużej. - powiedziałem.
- Brittany woli gadać o kosmetykach, Jesse ma Jessicę, ty masz Emmę, a ja z kim mam spędzać czas? - zapytała retorycznie z wyrzutem.
- Co? Ja? Ej! Nie mam żadnej Emmy. - powiedziałem marszcząc brwi.
- Weź nie graj głupca. Na kilometr widać, że latasz za nią jak pies za szynką. - powiedziała.
- Cóż za błyskotliwe porównanie. Za nikim nie latam. - stwierdziłem naciskając na ''nikim''.
- Wmawiaj sobie. - prychnęła i kichnęła głośno.
- Na zdrowie. - powiedziałem i udałem się na górę.
- Daję Ci maksymalnie miesiąc! - krzyknęła za mną Kali.
Po wejściu do pokoju od razu usiadłem do komputera. Włączyłem Facebook i wpisałem w wyszukiwarkę: Emma Jensen. Już miałem kliknąć enter, jednak zawahałem się.
Gdy to kliknę, może to znaczyć, że Kali ma racje. Czy ja latam z Emmą? Co? Nie!
Kursor był już w miejscu wyłącznika, jednak ciekawość zwyciężyła. Enter.
Profil tej dziewczyny był pełny wesołych zdjęć. Na każdym z nim był cytat .. przeważnie były ty cytaty o miłości. Najbardziej zaciekawił mnie jeden wpis przy zdjęciu profilowym.
Po około 7 minutach drogi skręciłem z Neuralia Rd na CC Blvd.
Nie rozumiałem jednego.. Czemu do wszystkiego, co związane jest z dziewczyną o imieniu Emma, ciągnie mnie siłą rozpędzonego mustanga. Myślę o niej, sprawdzam jej profil, rozmawiam z nią, oferuję jej pomoc i... spotykam się z nią? To chore. Chore, nienormalne, nienaturalne. Bynajmniej dla mnie. Dla mnie, chłopaka, dla którego nowością było mieć jakąś kotwice. Coś, co urozmaica Twoje życie, coś, dla czego warto trwać.
Kurwa! Czemu ja tak o niej myślę?! Przestań, Cory!!!
Po chwili skręciłem na Kenniston St. Po chwili już widziałem dom blondynki wyłaniający się zza rogu. Dom na kolanku Kenniston - Xavier zdecydowanie wyróżniał się wśród innych, nudnych domów. Ogródek, żywy kolor ścian, dachu i drzwi nadawał temu domowi znaczącą wartość. A może to tak naprawdę przez osobę mieszkającą w nim?
Nie, nie, nie!
Gdy skręciłem na Xavier Ave, zauważyłem Emmę, która czekała przed bramą swojego domu, patrząc na czubki butów i machając torebką.
Gdy mnie zobaczyła, rozpromieniła się.
- Hej... ponownie. - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Cześć. - uśmiechnąłem się... szczerze.
Ruszyliśmy razem w stronę przystanku autobusowego.
Podczas drogi zagadnąłem:
- Byłaś kiedyś na Muni?
- Nie. - odpowiedziała. - Długo będziemy jechać? - zapytała.
W chwili, gdy podniosła na mnie zaciekawiony wzrok, znowu wydawała się być tą dziewczynką ciekawą świata. Tylko że tym razem to było... inne. Słodkie... NIE!
- Krótka droga, właściwie przez trzy ulice. - odpowiedziałem.
Dziewczyna tylko pokiwała głową. Byliśmy już na przystanku. Następny autobus przyjedzie za 3 minuty. Gdy tak czekaliśmy, dziewczyna oglądała jadące samochody i domy wokoło.
Ja bez słowa patrzyłem jak to robi. Po chwili podjechał autobus. Emma zapytała:
- Jaki bilet muszę kupić?
Wyglądała na zakłopotaną.
- Przepraszam, ale nie jechałam jeszcze żadnym autobusem odkąd mieszkam w California City. - uprzedziła mnie.
- Spokojnie, kupie bilety. - odpowiedziałem uśmiechając się na widok lekko rozbawionej dziewczyny.
Po chwili wróciłem od kierowcy. Podałem dziewczynie bilet.
- Dziękuję. - powiedziała patrząc mi w oczy, w których wrzała mieszanina szczęścia, zdziwienia i wdzięczności.
- Drobiazg. - odpowiedziałem.
Dziewczyna zapatrzyła się na widoki za szybą, a ja kolejny raz oglądałem mieszaninę emocji malującą się z każdym nowym zauważonym obiektem.
Autobus właśnie zatrzymał się na pierwszym przystanku Mitchell Boulevard, co oznaczało, że na następnym wysiadamy.
- Chodź, to nasz przystanek. - powiedziałem.
Emma wstała i zaraz po mnie wyszła z autobusu. Od przystanku do Muni dzieliły nas zaledwie trzy minuty drogi pieszo.
Po chwili byliśmy na miejscu. Dziewczyna pobiegła w stronę budynku, który dumnie wypinał swoją pierś w stronę oglądającego.
Emma weszła przez masywne obrotowe drzwi do budynku, po czym następnie szybko pobiegła w stronę sali z terminalami. Gdy była na miejscu usiadła na ławce i obróciła się w moją stronę. Ja powolutku szedłem w jej kierunku. Gdy byłem blisko powiedziała:
- Zaraz tu będzie! Mój Brat! Nareszcie!
- Super, że się zobaczycie po takim czasie. - stwierdziłem.
W tej chwili z głośników zabrzmiał komunikat:
- UWAGA! Samolot Bangor - California City podchodzi do lądowania.
Emma poruszyła się niespokojnie.
Po około 3 minutach samolot wyłączył już silnik. Z pokładu zaczęli wychodzić pasażerowie.
Emma zerwała się na równe nogi. Gdy zobaczyła swojego brata podskoczyła w miejscu.
- Jack! - pisnęła.
Mężczyzna na oko średniego wzrostu, z zarostem na twarzy udał się prawdopodobnie po odbiór bagażu, ponieważ zniknął nam z oczu.
Po jakichś 5 minutach wrócił na plan i zaczął iść w kierunku terminala. Gdy zobaczył blondynkę, która teraz stała na palcach, żeby nie zgubić brata w tłumie, rozpromienił się i przyspieszył kroku.
- Emma.. - zaczął Jake gdy tylko znalazł się blisko blondynki. - Tęskniłem!
- Jake! - krzyknęła.
Rodzeństwo wpadło sobie w ramiona. Zaczęli rozmawiać o wszystkim dalej stojąc w stali z terminalami. Ja tylko wycofałem się powoli i udałem się w stronę wyjścia z budynku.
Opuszczając mury lotniska, przed oczami stanął mi widok Emmy. Jej uśmiech na widok brata był głębszy, pozbawiony ukrytego sensu.. przepełniony prawdziwym szczęściem.
Czy uśmiech blondynki do tej pory był tylko tarczą przed bólem i tęsknota?
Przypomniałem sobie jej słowa z przerwy: "Mama pracuje do późna, dlatego każda chwila z nią spędzona jest dla mnie tak ważna.''
Założyłem słuchawki i szybkim krokiem udałem się w stronę przystanku autobusowego z pytaniem chodzącym po głowie:
Czy Emma czuła się samotna?
Po około 10 minutach zszedłem na dół z plecakiem przewieszonym przez ramię. W kuchni siedziała Jane i Mery, piły kawę.
- Cześć, Cory! - powiedziała Mery.
- Dzień dobry, synu odpowiedzialny. - rzekła Janette.
- Witam, witam. Chwila - odpowiedzialny? Jesse to ''ten spokojny''. - uśmiechnąłem się do Mery. - Czemu odpowiedzialny?
- No widzisz.. moje dzieci to ptaki, wylatują kiedy chcą. ''Ten spokojny'' wybiegł dzisiaj z domu jak poparzony. - odpowiedziała Janette.
- Jestem ciekawy co się z nim dzieje. Od jakiegoś czasu zaczął pisać te smsy i wracać później. Ktoś coś...? - zapytałem.
Kobiety pokiwały głowami.
- Idę zapalić, Jan. Idziesz ze mną? - zapytała Mery.
- Tak. Cory, na blacie leży śniadanie. - rzuciła Jane i pobiegła za Mery.
- Dziękuję. - powiedziałem.
Przez następne 20 minut zajadałem się kanapkami w wykonaniu Janette.
Po zaniesieniu talerza i kubka po kawie do pozmywania, chwyciłem plecak i udałem się do wyjścia.
Na ganku siedziała Jane pijąca kawę i Mery, która paliła papierosa.
- Do zobaczenia. - powiedziałem na pożegnanie.
Idąc dziwnie się czułem, przeważnie po drodze słuchamy trajkotania Yah i palimy z Jessem. A teraz ''ten spokojny'' wyszedł rano, Kali miała na późniejszą godzinę i... szedłem sam.
Po około 15 minutach drogi zauważyłem Brittany i Stephena, którzy akurat wchodzili na teren szkoły. Podeszłem do nich i przywitałem się:
- No cześć.
- Hej Cory! - powiedziała Britt. - Gdzie zgubiłeś rodzeństwo? - zapytała zdziwiona.
- Jesse gdzieś wybył, a Kali przyjdzie później. - odpowiedziałem.
Ona tylko pokiwała głową ze zrozumieniem. Udaliśmy się do naszego kawałka muru.
- Tak ogólnie to ktoś zrobił to zadanie na historię? - zapytał Stephen.
- Tak, przepisałem słowo w słowo. - powiedziałem ze śmiechem.
- Za to ja... napisałam własnymi słowami to co sądzę o feministkach i czego dowiedziałam się interpretując to, co Stephens mówi na lekcji. - pochwaliła się Britt robiąc dziubek jak do selfie. Nagle dostała olśnienia:
- Właśnie! - zawołała. - widzieliście moje nowe profilowe na Facebook'u!? - zapytała.
- Tak. - odpowiedziałem. - Wiesz, że to, że malujesz się dwie godziny do profilowego jest chore?
- Malowałam się zaledwie ponad godzinę. - żachnęła się.
- Tylko po to, żeby zmyć to po kilku godzinach... - westchnąłem.
Prychnęła i zapatrzała się gdzieś za mur szkoły.
- Czy to jest... Jesse? - zapytała po chwili marszcząc brwi.
Także się odwróciłem i zobaczyłem mojego brata idącego w stronę szkoły. Tyle że nie był sam. Szedł u boku dziewczyny. Normalnie by mnie to nie zdziwiło, ale oni... trzymali się za ręce? Byłem w totalnym szoku.
Po jakimś czasie podeszli do nas.
- Cześć wam! - powiedział Jesse. Szczerzył się od ucha do ucha. Przez cały czas trzymał blondynkę za rękę. Dopiero z bliska ją poznałem. Chodziła do do klasy 2C. - To jest Jessica, moja.. - spojrzał na blondynkę z pytającym spojrzeniem. - Tak zdecydowanie moja dziewczyna.
- Głuptas. - zaśmiała się Jessica i wtuliła w ramię swojego chłopaka. - Cześć wam, jestem Jessica Carter. - uśmiechnęła się do nas.
- A to żeście się dobrali, nawet imionami. Gratuluję! - zaklaskała z uśmiechem Brittany. - Ja jestem Brittany, to jest mój brat Stephen, a ten cichy to Cory.
- Ach, sławna ze swoich strojów ''Bitch'', Stephena poznałam w pierwszej klasie. Cory'ego teraz. Miło mi was poznać. - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Moja... - Jesse cmoknął dziewczynę w policzek.
- Gdzie jest Emma? - zapytała Britt, patrząc na mnie. Ja wzruszyłem ramionami.
Po chwili podbiegła do nas, już druga, blondynka dzisiaj. Gdyby nie charakterystyczne oczy i uśmiech nie powiedziałbym, że to Emma. A to wszystko przez to, że miała mocniejszy makijaż i inne ciuchy, gdyby nie ich kolor, powiedziałbym, że ubierała ją Brittany.
- Cześć wam. - powiedziała zdyszana.
Każdy się przywitał.
- Oooo, Jess!! Gratuluję. - powiedziała w stronę pary.
Po chwili zadzwonił dzwonek.
- Muszę iść na matematykę. - powiedziała Jessica. - Pa, misiu..
- Kotkuuu.... - zawył cicho Jesse, robiąc sarnie oczy do dziewczyny.
- Dzielny mój. - powiedziała dziewczyna i oddaliła się.
Co się stało z moim bratem?!
Poszliśmy na pierwszą lekcje, jaką była chemia. Pracownia chemiczna znajdowała się na pierwszym piętrze. Pani Sownee była podchodzącą pod czterdziestkę kobietą, która była zdecydowanie najlepszą nauczycielką w tej szkole. Jej zajęcia zawsze były przepełnione śmiechem. Robiliśmy ciekawe eksperymenty i uczyliśmy się praktycznie, ograniczając pisanie do minimum. Najważniejsze rzeczy dostawaliśmy wydrukowane. Niektórzy twierdzili, że to trochę jak w podstawówce, ale nikt nie narzekał.
Lekcja minęła standardowo w przyjemnej atmosferze. Jesse wydawał się być na piętrze niżej, w klasie od matematyki. Był nieobecny duchem. Emma siedziała cicho w pierwszej ławce.
- Teraz historia. - mruknęła Brittany.
- No to Cory się pochwali. - zaśmiał się Stephen.
Udaliśmy się pod klasę od historii. Wszyscy usiedliśmy na wolnej ławce.
- Cory, idzie Emma. - powiedziała Brittany.
Czy ona próbuje zwrócić moją uwagę na blondynkę?
- No i co w związku z tym? - zapytałem.
- No nie wiem, może pójdziesz z nią porozmawiać?
- Nie mam o czym. Może ty pójdziesz? - zapytałem z przekąsem.
Britt tylko pokręciła głową.
Emma usiadła pod ścianą. Była zapatrzona w ekran telefonu i wyglądała na zmartwioną.
Patrząc na dziewczynę zaciekawiony, postanowiłem podejść i ''zagadać'':
- Cześć, co taka smutna?
Podniosła głowę i spojrzała na mnie:
- Hej, a nic.. czekam na sms od brata, ale nic się nie pokazuje.
- A gdzie jest? - zapytałem.
- Dzisiaj miał wrócić z Farmington w Maine. Nie widzieliśmy się od czterech lat. - odpowiedziała smutna.
- Może nie ma zasięgu. Zdarza się. Na pewno nic mu nie jest. - powiedziałem pocieszająco.
- Tak myślisz? - zapytała z nadzieją. Pokiwałem głową. - Dziękuję.
- Nie ma sprawy.
Nawet nie zauważyłem, że inni już wchodzili do klasy.
- No dobrze, jako że panna Clark miała najwięcej do powiedzenia na ostatniej lekcji, teraz prosiłbym o przeczytanie zadania domowego. - powiedział profesor zaczynając lekcję.
- Ha! - uśmiechnęła się zwycięsko Britt i wyszła na środek klasy. W ręku trzymała otwarty zeszyt. - No więc, ekhm i te sprawy. Witam was wszystkich iks de lol.
Klasa w śmiech.
- Zadanie dotyczyło mojej opinii na temat feministek oraz tego, co zapamiętałam z lekcji. No więc z lekcji zapamiętałam tylko dziwne nazwy, imiona i daty, które teraz krążą w otchłani mojej pamięci i czekają na przetworzenie, więc nie mogę ich przytoczyć. - kontynuowała.
Nauczyciel zakrył dłońmi twarz i westchnął.
- Co sądzę o feministkach? Są to irytujące, egoistyczne krowy, które zamiast korzystać z możliwości plotkowania, wstawiania postów na Facebook'u, robienia zakupów i malowania paznokci, usilnie walczą o równouprawnienie w stosunku do mężczyzn. Taka prawda, że nie powinno być czegoś takiego jak równouprawnienie. Powinno zaistnieć nad uprawnienie. Miejsce kobiety jest w kuchni, siedząc na krześle z nogami na stole, popijając kawę i patrząc jak jej mąż gotuje. Dziękuję za uwagę, pokój! - zakończyła swoją wypowiedź spektakularnym ''peace''.
- Dziękuję, panno Clark. Pod względem teoretycznym, zrobiłaś połowę pracy domowej. Pod względem praktycznym, był to nóż, przebijający moje uszy. 2+. - powiedział nauczyciel. - Dzisiejszy temat to burza na rynku pracy. Marsha Lear rozpoczęła rewolucję, mającą na celu...
3.. 2.. 1... Zabrzmiał ostatni w tym dniu dzwonek. Na każdej przerwie rozmawiałem z Emmą i stwierdziłem, że bez tego zarażającego uśmiechu nie mogę się do niej przyzwyczaić.
Pożegnałem się z Brittany i Stephenem i pobiegłem za Emmą, która opuściła już teren szkoły.
- Hej! Czekaj. - zaśmiałem się podbiegając do dziewczyny.
Zdziwiła się na mój widok. Nie ona jedna, ja byłem zdziwiony, czemu tak ciągnie mnie do tej dziewczyny - co ona ma w sobie takiego? ...
- Co tam? - zagadnąłem. Zauważyłem, że na jej ustach wykwitł lekki uśmiech.
- A nic... brat odpisał. Będzie dzisiaj o 16. - odpowiedziała. Zauważyłem, że na jej ustach wykwitł lekki uśmiech.
- To świetnie! - ucieszyłem się.
Po chwili ciszy odezwała się:
- Mogę mieć do Ciebie prośbę? - zapytała, odwracając głowę w akcie zawstydzenia.
- Pewnie!
- Pojedziesz ze mną na Muni? Kawałek od Lindbergh Blvd.
- No jasne, nie ma sprawy! - powiedziałem.
- Ale, ale serio? Czy tak tylko mówisz...
- Pewnie, że serio. Tylko, że w zamian chcę...
Spojrzała z przestrachem.
- ... Uśmiech, ten sam co wczoraj! - oznajmiłem.
- Od razu lepiej! - powiedziałem. - O której jedziemy? - zapytałem.
- Brat będzie o 16, więc sądzę, że trzeba tam być 10 minut wcześniej. - powiedziała. Jej twarz była znowu rozświetlona TYM uśmiechem.
- Będę pod Twoim domem o 15:20, może być? Pojedziemy busem na Muni. - powiedziałem.
Byłem tak zajęty wpatrywaniem się w uśmiech Emmy, że nie zauważyłem kiedy doszliśmy do jej domu.
Kolejny raz patrzyłem, jak macha na pożegnanie po czym zamyka za sobą drzwi.
Włożyłem ręce w kieszenie bluzy i ruszyłem szybkim krokiem do domu. Była 13:50, miałem więc trochę ponad godzinę przed ponownym spotkaniem z Emmą. W czasie drogi postawiłem swoją duszę przed sądem:
*- Czemu ciągle myślisz o blondynce, która nosi imię Emma?!*
*- Nie chce tego, ale nie mogę inaczej! Co się ze mną dzieję?*
*- Podoba Ci się, nie okłamuj samego siebie!*
*- Nie, nie, nie, nie, nie! Co ty wygadujesz?!*
*- Wiesz jak jest... siebie nie okłamiesz.*
Uśmiechnąłem się pod nosem i przyspieszyłem kroku.
Po 10 minutach byłem już przed domem. Gdy wszedłem do środka, pierwsze, co usłyszałem to głośne kichnięcie dochodzące z salonu. Kurtki Mery nie było, co oznaczało, że gdzieś pojechała.
- Oho, ktoś jest chory? - zapytałem wchodząc do salonu.
Kaliyah siedziała zawinięta w koc na kanapie w salonie, wokół niej walały się tony chusteczek. Na stole leżały lekarstwa i herbata.
- No cześć. - przywitałem się. - jak się czujesz? - Zapytałem, patrząc zmartwiony na nią.
- A co widzisz, braciszku drogi, czuje się dobrze czy źle? Zdaj się na oczy. - powiedziała przez nos.
- Ojoj, nie wyjdziesz z łóżka przez tydzień, jak Jane Cię dorwie to dłużej. - powiedziałem.
- Brittany woli gadać o kosmetykach, Jesse ma Jessicę, ty masz Emmę, a ja z kim mam spędzać czas? - zapytała retorycznie z wyrzutem.
- Co? Ja? Ej! Nie mam żadnej Emmy. - powiedziałem marszcząc brwi.
- Weź nie graj głupca. Na kilometr widać, że latasz za nią jak pies za szynką. - powiedziała.
- Cóż za błyskotliwe porównanie. Za nikim nie latam. - stwierdziłem naciskając na ''nikim''.
- Wmawiaj sobie. - prychnęła i kichnęła głośno.
- Na zdrowie. - powiedziałem i udałem się na górę.
- Daję Ci maksymalnie miesiąc! - krzyknęła za mną Kali.
Po wejściu do pokoju od razu usiadłem do komputera. Włączyłem Facebook i wpisałem w wyszukiwarkę: Emma Jensen. Już miałem kliknąć enter, jednak zawahałem się.
Gdy to kliknę, może to znaczyć, że Kali ma racje. Czy ja latam z Emmą? Co? Nie!
Kursor był już w miejscu wyłącznika, jednak ciekawość zwyciężyła. Enter.
Profil tej dziewczyny był pełny wesołych zdjęć. Na każdym z nim był cytat .. przeważnie były ty cytaty o miłości. Najbardziej zaciekawił mnie jeden wpis przy zdjęciu profilowym.
Przez zaledwie ułamek sekundy, przed oczami stanął mi obraz tego samego wpisu, jednak z zapełnioną luką imieniem... Moim imieniem.
- Co jest ze mną nie tak?! - powiedziałem głośno i wyżyłem się kopiąc plecak.
Spojrzałem na zegarek - 14:59. Jeśli chciałem zdążyć do Emmy, musiałem już wyjść. Zeszedłem na dół i udałem się do drzwi wyjściowych, machając Yah na pożegnanie.
- Do zobaczenia! - zawołałem za siebie.
Wetknąłem ręce w kieszenie i ruszyłem przed siebie.
Po około 7 minutach drogi skręciłem z Neuralia Rd na CC Blvd.
Nie rozumiałem jednego.. Czemu do wszystkiego, co związane jest z dziewczyną o imieniu Emma, ciągnie mnie siłą rozpędzonego mustanga. Myślę o niej, sprawdzam jej profil, rozmawiam z nią, oferuję jej pomoc i... spotykam się z nią? To chore. Chore, nienormalne, nienaturalne. Bynajmniej dla mnie. Dla mnie, chłopaka, dla którego nowością było mieć jakąś kotwice. Coś, co urozmaica Twoje życie, coś, dla czego warto trwać.
Kurwa! Czemu ja tak o niej myślę?! Przestań, Cory!!!
Po chwili skręciłem na Kenniston St. Po chwili już widziałem dom blondynki wyłaniający się zza rogu. Dom na kolanku Kenniston - Xavier zdecydowanie wyróżniał się wśród innych, nudnych domów. Ogródek, żywy kolor ścian, dachu i drzwi nadawał temu domowi znaczącą wartość. A może to tak naprawdę przez osobę mieszkającą w nim?
Nie, nie, nie!
Gdy skręciłem na Xavier Ave, zauważyłem Emmę, która czekała przed bramą swojego domu, patrząc na czubki butów i machając torebką.
Gdy mnie zobaczyła, rozpromieniła się.
- Hej... ponownie. - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Cześć. - uśmiechnąłem się... szczerze.
Ruszyliśmy razem w stronę przystanku autobusowego.
Podczas drogi zagadnąłem:
- Byłaś kiedyś na Muni?
- Nie. - odpowiedziała. - Długo będziemy jechać? - zapytała.
W chwili, gdy podniosła na mnie zaciekawiony wzrok, znowu wydawała się być tą dziewczynką ciekawą świata. Tylko że tym razem to było... inne. Słodkie... NIE!
- Krótka droga, właściwie przez trzy ulice. - odpowiedziałem.
Dziewczyna tylko pokiwała głową. Byliśmy już na przystanku. Następny autobus przyjedzie za 3 minuty. Gdy tak czekaliśmy, dziewczyna oglądała jadące samochody i domy wokoło.
Ja bez słowa patrzyłem jak to robi. Po chwili podjechał autobus. Emma zapytała:
- Jaki bilet muszę kupić?
Wyglądała na zakłopotaną.
- Przepraszam, ale nie jechałam jeszcze żadnym autobusem odkąd mieszkam w California City. - uprzedziła mnie.
- Spokojnie, kupie bilety. - odpowiedziałem uśmiechając się na widok lekko rozbawionej dziewczyny.
Po chwili wróciłem od kierowcy. Podałem dziewczynie bilet.
- Dziękuję. - powiedziała patrząc mi w oczy, w których wrzała mieszanina szczęścia, zdziwienia i wdzięczności.
- Drobiazg. - odpowiedziałem.
Dziewczyna zapatrzyła się na widoki za szybą, a ja kolejny raz oglądałem mieszaninę emocji malującą się z każdym nowym zauważonym obiektem.
Autobus właśnie zatrzymał się na pierwszym przystanku Mitchell Boulevard, co oznaczało, że na następnym wysiadamy.
- Chodź, to nasz przystanek. - powiedziałem.
Emma wstała i zaraz po mnie wyszła z autobusu. Od przystanku do Muni dzieliły nas zaledwie trzy minuty drogi pieszo.
Po chwili byliśmy na miejscu. Dziewczyna pobiegła w stronę budynku, który dumnie wypinał swoją pierś w stronę oglądającego.
Emma weszła przez masywne obrotowe drzwi do budynku, po czym następnie szybko pobiegła w stronę sali z terminalami. Gdy była na miejscu usiadła na ławce i obróciła się w moją stronę. Ja powolutku szedłem w jej kierunku. Gdy byłem blisko powiedziała:
- Zaraz tu będzie! Mój Brat! Nareszcie!
- Super, że się zobaczycie po takim czasie. - stwierdziłem.
W tej chwili z głośników zabrzmiał komunikat:
- UWAGA! Samolot Bangor - California City podchodzi do lądowania.
Emma poruszyła się niespokojnie.
Po około 3 minutach samolot wyłączył już silnik. Z pokładu zaczęli wychodzić pasażerowie.
Emma zerwała się na równe nogi. Gdy zobaczyła swojego brata podskoczyła w miejscu.
- Jack! - pisnęła.
Mężczyzna na oko średniego wzrostu, z zarostem na twarzy udał się prawdopodobnie po odbiór bagażu, ponieważ zniknął nam z oczu.
Po jakichś 5 minutach wrócił na plan i zaczął iść w kierunku terminala. Gdy zobaczył blondynkę, która teraz stała na palcach, żeby nie zgubić brata w tłumie, rozpromienił się i przyspieszył kroku.
- Emma.. - zaczął Jake gdy tylko znalazł się blisko blondynki. - Tęskniłem!
- Jake! - krzyknęła.
Rodzeństwo wpadło sobie w ramiona. Zaczęli rozmawiać o wszystkim dalej stojąc w stali z terminalami. Ja tylko wycofałem się powoli i udałem się w stronę wyjścia z budynku.
Opuszczając mury lotniska, przed oczami stanął mi widok Emmy. Jej uśmiech na widok brata był głębszy, pozbawiony ukrytego sensu.. przepełniony prawdziwym szczęściem.
Czy uśmiech blondynki do tej pory był tylko tarczą przed bólem i tęsknota?
Przypomniałem sobie jej słowa z przerwy: "Mama pracuje do późna, dlatego każda chwila z nią spędzona jest dla mnie tak ważna.''
Założyłem słuchawki i szybkim krokiem udałem się w stronę przystanku autobusowego z pytaniem chodzącym po głowie:
Czy Emma czuła się samotna?
___________________________________________________________________
A jak wy myślicie, Emma czuje się samotna?
Mega rozdział! biorę się za następny :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba! :)
UsuńMoim zdaniem Twój najlepszy rozdział do tej pory :) Aż się wciągnęłam :) Bardzo podobają mi się te żartobliwe wymiany zdań rodzeństwa -czuć między nimi taką ,,chemię". Do tego jeszcze walka głównego bohatera z samym sobą, byleby tylko nie przyznać się przed sobą, że podoba mu się Emma. Ten wpis tylko dodaje takiej tajemniczej aury. Czy chodzi o Cory'ego? Czy może chłopak się zawiedzie? Tak, to zdecydowanie ogromny plus. Nowa bohaterka, dziewczyna Jesse'go - póki co jeszcze nie ma tu jakiejś ważnej roli, ale jej obecność sprawia, że o wiele ciekawiej rozgrywa się cała historia. I oczywiście mój ulubiony moment - przemowa Panny Clark. Naprawdę fajny pomysł, zgrabnie to wszystko zabrzmiało, naturalnie. Tak, to zdecydowanie moja ulubiona bohaterka :) Co do Emmy - sądzę, że jest samotna. Może pod tą ,,wesołością" kryje się bardzo smutna osoba? Nie wiem. Ale ten rozdział podobał mi się najbardziej ze wszystkich, które dotąd przeczytałam. Nawet już się nie będę niczego czepiać :) Bo w sumie nie mam czego :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPóki co Jessica będzie jest jedynie takim ''dobrym duszkiem'' dla Jessego. Jeśli chodzi o Brittany, sądzę, że ta postać mi się udała, ma bardzo złożoną osobowość - zaczynając od szalonej ''gotki''? (nie umiem do końca określić jej stylu, ale nie jest to Emotion) - kończąc na inteligentnej, elokwentnej humanistce. Co do Emmy - dobrze sądzisz (na rozwinięcie jej wątku musisz trochę poczekać - będzie on się przeplatał z całą ''akcją'' Cory'ego.
UsuńDziękuję za kolejny, świetny komentarz - takie uwielbiam!
- Muszę iść na matematykę. - powiedziała Jessica. - Pa, misiu..
OdpowiedzUsuń- Kotkuuu.... - zawył cicho Jesse, robiąc sarnie oczy do dziewczyny.
- Dzielny mój. - powiedziała dziewczyna i oddaliła się.
Kisnę xd
Rany teraz dopiero patrzę jakie dziwne rzeczy ja tam pisałem... Omg XD
UsuńŚwietny rozdział 😄
OdpowiedzUsuńZabawne - Dziewczyna Jess'a ma na imię Jessica xD
Na pochwałę zasługuje scena, w której Cody walczył ze swoimi emocjami i uczuciami co do Emmy - świetny pomysł 😉
Przyjechał brat Emmy - zobaczymy, czy namiesza w tej historii...
Mimo wszystko, moje serce zdobyłeś przemową Britt - po prostu umarłam 😂
Pozdrawiam i lecę czytać następny 😉
Rebel Queen
Ta Jessica wyszła z braku pomysłu na inne ;D A skoro ludziom się spodobało to udajmy, że zamierzone... haha!:D
UsuńOn tam ciągle jakieś wewnętrzne rozterki przeżywa... przeciwieństwo autora -,- Zbyt uczuciowy mi wyszedł :D
Właśnie nie! Z uczuciowym bohaterem łatwiej się utożsamić - a to jest ważne przy czytaniu opowiadań, bo można się wczuć w sytuację bohatera, wiemy lepiej co przeżywa, o czym myśli i jakie targają nim emocje. A to, że jest facetem, wcale nie oznacza, że ma być pozbawiony wątpliwości 😊 To dodaje mu uroku :p
UsuńPozdrawiam!
Haha skoro tak mówisz to pewnie tak jest :D
Usuń