''Nareszcie szkoła!''
*Cory*
*Poniedziałek*
- Hey-o, here comes the danger up in this club...
Z telefonu Emmy, leżącego na biurku, wydobyły się pierwsze słowa piosenki
''Courtesy Call''. Jako, iż jest to jedna z moich ulubionych piosenek, nie mogłem nie zareagować. Otworzyłem oczy i już chciałem się podnieść, kiedy zauważyłem Emmę, kolejny raz blokującą mi ruchy. Budzik ucichł, zanim zdążyłem go wyłączyć. Emma dalej spała jak zabita. Jak ona wstaje do szkoły, skoro dość głośny budzik nie daje efektów?
Eh...
Sięgnąłem po mój telefon. Zegar wskazywał godzinę 7:23. Dobra - nie jest najgorzej, ale mamy mało czasu. Z ciężkim sercem podjąłem próbę obudzenia blondynki.
- Emma... - powiedziałem cicho, z każdym następnym razem podnosząc głos.
- Co? - zapytała i w akcie buntu przykryła się poduszką.
- Trzeba iść do szkołyyyy. - powiedziałem.
- Trzeba iść spać. - poprawiła mnie.
Po około dziesięciu minut mojego narzekania, Emma wreszcie się obudziła. Teraz leżeliśmy na łóżku. Emma dalej była nieogarnięta i w piżamie.
- Od kiedy słuchasz TFK? - zapytałem.
- Odkąd mi dałeś ich posłuchać. - odpowiedziała. - Ta spodobała mi się najbardziej.
- Mhm... - odpowiedziałem. - Nie chcę Cię martwić... ale mamy około 15 minut do rozpoczęcia lekcji, a ty leżysz jeszcze w piżamie. - stwierdziłem i zaśmiałem się.
Emma głośno westchnęła i wstała. Wyszła z pokoju i zapewne udała się do łazienki. Ja wstałem z łóżka i zacząłem się pakować. Dopiero teraz zorientowałem się, że musimy iść jeszcze do domu Emmy po książki dla niej. Po spakowaniu książek, pościeliłem łóżko, ponieważ po wojnie Emmy o spanie, było w stanie bynajmniej nieciekawym. Te czynności, które na ogół nie zajmują dużo czasu, mi zajęły sporo, ponieważ Emma zdążyła wrócić z łazienki.
- No więc, możemy iść. Tylko wiesz, że musimy zajść do mnie? - zapytała, a ja jedynie pokiwałem głową twierdząco.
- Więc pewnie przyjdziemy jakoś na drugą lekcję. - stwierdziła.
- Zaczniemy lekcje razem z Kali. - powiedziałem.
- O, super! A Britt będzie? - zapytała.
- Zapewne. - stwierdziłem.
- No, możemy iść. - powiedziała blondynka.
Staliśmy właśnie przed One Stop. Czemu? Po drodze z domu Emmy, blondynka stwierdziła, że skoro nie mogła w spokoju zjeść śniadania - tu spojrzała na mnie złowrogo - musi zrobić małe zakupy. Kupiła więc dwie duże kawy i jakieś drożdżówki na śniadanie. Tak, oto udaliśmy się w stronę szkoły. Ulice dzisiaj były zaskakująco ruchliwe. Co chwila mijał nas jakiś samochód.
- Ciekawe, czemu dzisiaj taki ruch.. - zastanowiłem się.
- Nawet w One Stop były kolejki, Mikołajki, Cory! - upomniała mnie.
- Co? Już? - zapytałem i zdziwiony spojrzałem na datę w telefonie.
Gdy zobaczyłem datę, która wskazywała na piąty grudnia, głośno westchnąłem. Czemu? Mikołajki oznaczają, że zbliżają się święta. Święta oznaczają dużo roboty, sprzątanie, popłoch i denerwującą, napiętą atmosferę w domu. Czyli to, co kocham najbardziej.
Nim się obejrzałem byliśmy niedaleko terenu szkoły. Ogród nie tętnił życiem, więc można było po tym wywnioskować, że pierwsza lekcja jeszcze nie dobiegła końca. Pierwsze, co zrobiła Emma, gdy weszliśmy na teren szkoły, to podbiegła i usiadła na murku. Obok siebie postawiła swoją kawę i ponaglała mnie wzrokiem.
- Zaraz przyjdzie Kaliyah, no nie? - zapytała.
- Możliwe. - odpowiedziałem.
- Idą! - powiedziała podekscytowana.
- Idzie? - zapytałem i obróciłem się.
- Idą. - poprawiła mnie.
Moja siostra, ubrana w stylu pół na pół Kaliyah-Brittany, szła właśnie w stronę szkoły. U jej boku szedł wysoki blondyn. Wyglądali po prostu jak przyjaciele.
Muszę przyznać, że odkąd Kaliyah zmieniła swój styl ubioru, stała się śmielsza. Niby nie była nigdy jakoś szczególnie aspołeczna, ale ostatnio jest... odważna? Emanuje pewnością siebie i radością. Może to po prostu ostatnie przeżycie z Patrickiem? Nie wiem. Wiem jedynie, że nie chce go widzieć w pobliżu mojej siostry.
- No cześć! - przywitała nas uśmiechnięta Kaliyah. Usiadła obok Emmy.
- Hej. - przywitała się Emma. - Jak tam u was? - zapytała.
- Dobrze, właściwie nie mogło być lepiej. - powiedziała uśmiechnięta.
- Kali, pamiętasz, że musisz odebrać dzisiaj swój poprawiony referat od Jamesona? - zapytał Tom.
- Nie... - zaczęła i odwróciła głowę w nieznanym kierunku, co mogło oznaczać, że nad czymś intensywnie myśli. - Nic nie świta. - uśmiechnęła się do chłopaka.
- A no widzisz, dzisiaj kazał przyjść. - powiedział.
- Dziękuję! Pójdziesz ze mną? - zapytała chłopaka.
- Nie ma sprawy. - rzekł krótko.
My z Emmą patrzeliśmy jak chłopak i dziewczyna oddalają się od nas, kierując się w kierunku szkoły.
- To słodkie, że pamięta za nią, nie? - zapytała Emma.
- Masz ra... - przerwałem, ponieważ zauważyłem potencjalne kłopoty. - Oj, nie dobrze.
- To ten chłopak? - zapytała.
Tak... odpowiedź brzmi tak. Patrick zbliżał się właśnie do Kaliyah i Toma, z wyraźną chęcią rozmowy.
- Idę. - powiedziałem i wstałem, ale Emma chwyciła mnie za ramię.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Mój wzrok wrócił do Kaliyah, która stała sama. Czemu? Tom wyprzedził ją i podszedł do Patricka. Niestety nic nie mogliśmy usłyszeć z rozmowy. Patrick żywo gestykulował rękami, z czego wywnioskowałem, że był zdenerwowany. Blondyn z kolei emanował spokojem.
Po około dwóch minutach, które niestety dłużyły się w nieskończoność, Patrick oddalił się w kierunku swoich znajomych, a Yah i Tom kontynuowali drogę w kierunku szkoły.
- Ooooo... Widziałeś to?! - zapiszczała Emma. - Słodkie.
- Spoko jest ten cały Tom. - stwierdziłem, a gdy Emma spojrzała na mnie z uznaniem, dodałem: - Ale i tak mu nie ufam.
Emma zaśmiała się cicho i wstała. Pociągnęła mnie za rękę i również ruszyliśmy w kierunku szkoły. W połowie drogi zadzwonił dzwonek.
***
- Zauważyliście, że wszyscy naokoło mają swoją drugą ćwiartkę czy coś? - zauważył Jesse.
- Masz na myśli połówkę? - zapytała zdziwiona Jessica.
- No tak, tak. Właśnie, połówkę. - poprawił się Jesse.
- Czy to jakiś podtekst? - zapytała Brittany.
- Nie, czemu? - zapytał Jesse.
- Bo ja i Stephen nie mamy nikogo, nie liczymy się? - odpowiedziała ze śmiechem szatynka.
- Mów za siebie. - powiedział Stephen.
- Masz dziewczynę? - zapytała panna Clark.
- Ja nic nie wiem. - odpowiedział Stephen i zaciągnął się dymem tytoniowym.
- Ta... super. Tylko ja stara panna z kotami. - mruknęła Britt.
- Panna? - zapytał zdziwiony Jesse.
- A mam męża? - zapytała Brittany.
- No chyba nie... ale panna to dziewica. - stwierdził.
- First of all: Panna to panna, a dziewica to dziewica. Po drugie: sugerujesz coś?
- Nie... skądże. - stwierdził, a po chwili oboje wybuchnęli śmiechem.
Zrozum człowieku rozmowy Brittany i Jessego...
Szliśmy właśnie przez las. Kompletnie nie wiedziałem, jak się tu znaleźliśmy, przecież tylko wracaliśmy ze szkoły. Eh...
Znałem to miejsce, tu zawsze przychodziliśmy ze Stephenem, gdy urywaliśmy się z ''zajęć wychowawczych''. Wiem, brzmi to jak coś w stylu ''Wiedzy o kulturze'' lub ''Wychowania do życia w rodzinie'', jednak jest to całkowicie inny przedmiot. Pani Cameron przedstawiała nam procedurę postępowania sądowego w przypadku nastolatków, podstaw adoptowania dziecka czy kwestię rodziny zastępczej. Dlatego właśnie zrywaliśmy się z nich ze Stephenem, ja nie lubiłem słuchać, jakby nie patrzeć, o mnie, a Stephen... Jak Stephen, on po prostu nie lubił szkoły. Pod koniec roku oboje mieliśmy ''poprawkę'', którą zdaliśmy od razu, gdy nam o tym powiedzieli. Po co mieliśmy czekać, skoro takie rzeczy wie się od rodziców od małego?
- Cory, Emma! Do zdjęcia! - powiedziała Brittany.
- Nie. - powiedziałem stanowczo.
- Po co? Źle wychodzę na zdjęciach. - powiedziała Emma.
- Pięknie wychodzisz. - mrugnąłem do niej, co prawdopodobnie ''zrozumiała''.
Ustawiliśmy się objęci do zdjęcia, jednak w ostatniej chwili obróciliśmy głowy.
- Pfff. - prychnęła Brittany. - I tak wstawię na Facebook. - powiedziała i zrobiła sobie ''selfie''.
- Znowu zaczyna, idziemy. - powiedział Stephen.
O co chodziło? Wiedzieliśmy chyba tylko ja, Stephen i Jesse. Gdy Brittany kazała sobie zrobić zdjęcie lub zrobiła sobie ''selfie'', nie miało to końca. Pstrykała sobie około czterdziestu zdjęć, z których zatrzymywała może dwa i tak mówiąc na końcu, że są straszne.
- Wcale nie zaczynam! - oburzyła się i schowała telefon do kieszeni.
- Idziemy na jakąś pizze? - zapytała Brittany.
Byliśmy właśnie na pionie Nauralia Rd, co oznaczało, że zaledwie dwie ulice dalej jest dom Emmy.
- Chciałabym, ale muszę wracać do domu, mama dzisiaj przyjedzie szybciej i jedziemy do Paradise. - powiedziała Emma.
- Uuu, Las Vegas. - powiedziała Brittany.
- Przejazdem. - stwierdziła Em. - Potem jedziemy nad Havasu w Arizonie.
- Oooo, super! - stwierdziła Britt.
- Uschnę z tęsknoty. - stwierdziłem smutno.
- Oj, nie przesadzaj kotek! Wracam już w piątek. - powiedziała spokojnie.
- CO?! - zapytałem, otwierając szeroko oczy.
- No.. tak. - powiedziała.
- Możemy Cię odprowadzić chociaż? - zapytałem.
- No pewnie! - ucieszyła się Emma.
Właśnie w taki sposób całą grupą udaliśmy się w stronę domu Emmy. Musiało to wyglądać komicznie, z tego względu, że ja i Emma, Jesse i Jessica oraz Stephen i Brittany szliśmy od siebie w pewnej odległości. Czemu? Ja chciałem spędzić te ostatnie chwile z Emmą, dalej nie mogłem uwierzyć, że dopiero teraz mi powiedziała. Nim się obejrzałem, byliśmy już koło domu Emmy. Po prostu świetnie, teraz te ostatnie chwile będą pędzić, nie?!
- Czemu nie powiedziałaś wcześniej? - zapytałem smutno.
Nie wykazywałem złości czy żalu, ponieważ go nie odczuwałem. Wiedziałem, że jest to zaledwie kilka dni.
- Mama mi napisała SMS dwie minuty przed tym, jak Britt robiła nam zdjęcie. - powiedziała.
Faktycznie, pisała z kimś.
- Aaa, przepraszam. - powiedziałem.
- Nie masz za co! Wiesz, że będę pisała i dzwoniła. - zapewniła.
- Jeśli będziesz miała zasięg nad jeziorem. - powiedziałem.
- Oj, nie bądź takim pesymistą. Jak stracę zasięg, wyślę gołębia. - powiedziała, a ja zaśmiałem się głośno.
- Zaopiekujesz się Mruczką? - zapytała Emma.
No fakt, koty zostały w domu... same.
- Nie bierzesz jej? No tak, jest za mała na takie wycieczki. Pewnie, zajmę się nią. - zapewniłem.
- Dziękuję. - powiedziała.
Zatrzymaliśmy się i każdy zaczął się żegnać z Emmą.
Każdy po kolei przytulił Emmę... przy Brittany wydawało się nie być końca uścisków i przestróg o zabawie nad jeziorem, a przy mnie... Chyba wiadomo, jak się pożegnaliśmy.
- Co bierzemy? - zapytała Brittany.
Siedzieliśmy właśnie przy stoliku w Molly's Pizza. Jest to śmieszna pizzera, znajdująca się na Bay Ave. Dlaczego śmieszna? Wszystko tutaj było wesołe, utrzymywało się w kolorach różowym i żółtym, a kelnerki nosiły wymyślne stroje. Brittany bardzo często zamawiała kawę, która była dostępna w menu tylko dla ''wybranych'' i siadała za ladą koło kasjerki i plotkowały o... strojach! Nowość, nie? Dzisiaj jednak Britt zdecydowała usiąść z nami.
- Może Europę? - zaproponowałem.
- Witamy w Molly's Pizza, gdzie zawsze jest wesoło, a na świat patrzymy przez różowe okulary! - kelnerka wypowiedziała wyuczoną formułkę. - Moi ulubieni klienci. Zgubiliście kogoś? Ostatnio chodzą plotki, że Corey kogoś ma. - dodała ciszej Daisy.
Daisy to nasza wieloletnia znajoma. Chodziła z nami przez pierwszy miesiąc pierwszego roku do tej samej klasy. Była już pełnoletnia i postanowiła rozpocząć naukę w szkole wieczorowej, a sama zająć się pracą i powolnym spełnianiem marzeń. Mimo, iż była, jak to się mówi, ''niezłą sztuką'', stwierdziła, że nie będzie mieć chłopaka, który jedynie będzie jej przeszkadzał w samorealizacji. Podziwiałem ją za to i życzyłem, żeby jej się wszystko udało.
- Weź nie przypominaj, ok!? I jestem Cory. - powiedziałem, czując się jeszcze gorzej.
- Oj, przepraszam, żabko! Zerwaliście? - zapytała i poklepała mnie po ramieniu.
- Nie, pojechała na cztery dni do Arizony. - oznajmiłem. Daisy pokiwała głową ze zrozumieniem.
- I jak kariera? - zapytałem, zmieniając temat.
- Zajebiście. - przyznała. - Ostatnio zadzwonili, że dostałam się na staż w rachunkowości.
- Wow! Zazdroszczę Ci! - powiedziała Jessica.
- Jeszcze tylko muszę osiągnąć, żeby nie brali mnie za tępą laskę, jak mnie widzą. - powiedziała.
Jessica się zaśmiała i uśmiechnęła szeroko.
- To co bierzecie? - zapytała.
- Europę, dwa razy Chicken, Różową Bombę i Różowe Ciasteczka Molly, a do tego napój dla każdego, stawiam na colę. - wyliczyła na palcach Brittany.
- Robi się. - dziewczyna skończyła pisać w małym notatniku. - Bitch, chcesz kawę i ploteczki na ciepło z wisienką? - zapytała zachęcająco Daisy.
- Nie tym razem, Dis, pocieszam naszego forever alone. - zaśmiała się Brittany.
- Fajnie masz. - mruknąłem.
- Pękam. - powiedziała Jessica. - Te ciastka są jakieś dziwne.
- Ciastka Molly? - zaśmiała się Daisy, podchodząc do nas. - To bezy polane różowym lukrem, napchane masą stworzoną chyba z wszystkich słodyczy świata. - oznajmiła.
- Dokładnie. Nie da się zjeść ich więcej niż trzy bez rewolucji żołądkowych. - dodała Britt.
- Zjadłam osiem. - powiedziała Jessica.
- Mój pączuszek! - zaśmiał się Jesse.
- Pączuszek? - Jessica usiadła prosto i spojrzała wrogo na chłopaka.
- Moja... wykałaczka? - zapytał blondyn, unosząc ręce w geście obronnym.
- Pogrążasz się stary... - powiedziała Daisy, klepiąc Jessego po ramieniu i zacmokała.
- Wezmę naczynia. - dodała Daisy.
- Pomogę Ci. - Jessica wstała i zaczęła robić porządek na stoliku.
- Wezmę szklanki. - powiedziałem i zacząłem robić to, co powiedziałem.
***
Pod domem nie było jeszcze żadnego auta. Była już 22, więc było to troszkę dziwne, ale trudno. Dzisiaj obeszliśmy prawie pół California City. Czemu? Byliśmy w lesie, następnie u Molly. Gdy wyszliśmy z pizzerii byliśmy u Trevora, gdzie została Brittany, koło domu Jessiki, który znajdował się dwie ulice dalej od schroniska, w którym zaadoptowaliśmy koty oraz na małych zakupach w Aspen Mall. Stephen z przystanku, znajdującego się niedaleko Aspen, pojechał do domu, a my z Jessem poszliśmy pieszo. Te wszystkie wycieczki pieszo zebrały się na godzinę 22.
Gdy wszedłem do domu, przeżyłem szok. W filmach, gdy aktor zastyga w ruchu po wejściu do domu, przeważnie nakrywa partnera z kochankiem lub zombie... nie, ja ''nakryłem'' koty na szalonej zabawie z... włóczką.
- Kto im dał włóczkę?! I co robią na dole?! Jak?! - miałem milion pytań na sekundę.
- Haha, no nieźle. - zaśmiał się głośno Jesse, za co oberwał ode mnie w ramię.
- Nie śmiej się, pomożesz mi to sprzątnąć. - powiedziałem.
- Oki. - rzekł blondyn.
Ja, dalej narzekając na wygląd praktycznie całego parteru, zacząłem szukać kotów. Miauczek znajdował się w kuchni, aktualnie próbował się wyplątać z włóczki. Pomogłem mu i wziąłem go na ręce. Mruczka leżała sobie na kanapie w salonie i drzemała. Położyłem Miauczka obok niej i zabrałem się za zbieranie włóczki, co okazało się wcale nie takie łatwe. Włóczka była zaplątana o lampę, nogi stołu, krzesła i poręcz schodów. Tutaj znowu pojawiało się pytanie: Jak?! Dwa małe kotki w zaledwie kilka godzin.
- Jesse! - wrzasnąłem, bo chłopak już zdążył udać się do góry.
- Co?! - krzyknął.
- Dawaj tu! - krzyknąłem.
Niemal usłyszałem westchnięcie z góry. Po chwili chłopak pojawił się w salonie. Zaczęliśmy zbierać włóczkę.
Po chwili ktoś wszedł do domu. Mama.
- Dzień dobry. - powiedziała i zachichotała na wejściu.
- Cześć. Takie śmieszne? - zapytałem.
Kobieta patrzyła na nas, z wielką plecionką z włóczki w rękach.
- Oj, Cory. Jak chciałeś ''nieszkodliwe'' zwierzątko, to mogłeś kupić królika. - kobieta nakreśliła w powietrzu cudzysłów. - Powodzenia! - zaśmiała się i oddaliła w stronę kuchni.
- Skąd one wzięły tą włóczkę? - zapytałem.
- Dałam im. - mama obróciła się w naszą stronę. - I nakarmiłam. Zostawiliście biedaków rano bez niczego.
- Spieszyliśmy się. - wytłumaczyłem się zakłopotany.
Facepalm! Co z nas za właściciele kotów!?
Totalnie wykończony wróciłem do pokoju. Nie wiedziałem, że małe koty potrafią narobić tyle szkód. Po tym całym dniu miałem tylko jedno pytanie: Skąd Jane wzięła włóczkę?! Nie robi na drutach...
Telefon wydał dźwięk powiadomienia. Spojrzałem na ekran. Emma dodała post:
W drodzę nad jezioro z: Eva Jensen, Tommy Jamie, Jimmy Ricardson
Ciekawe...
_____________________________________________________________________
Prawdopodobnie najdłuższy rozdział... hmm.. Znowu dialog przeważa nad opisami? Mam nadzieję, że nie.
Emma i dwóch chłopaków nad jeziorem w Arizonie? Chyba Cory nie będzie zazdrosny, jak myślicie?
Kolejny się pojawi jak wykuję na pamięć 7 stron A4 z historii. :D
Kolejny rozdział dodam.... Jak będzie... Jedno wyświetlenie!
Nie mog się doczekać następnego :)
OdpowiedzUsuńMój pączuszek! - zaśmiał się Jesse.
OdpowiedzUsuń- Pączuszek? - Jessica usiadła prosto i spojrzała wrogo na chłopaka.
- Salcesonik? Słoninka? Czekoladka?
- Boże...
Moi bohaterowie nie mają wyobraźni do ksywek najwyraźniej :D Oklepany ten ''pączek'' :D
Usuń