niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 21

"Wizyta"

*Cory*


Sobota - idealny dzień. Dlaczego? Każdy ma swoją listę powodów, dla których czeka na te dwa magiczne dni wieńczące tydzień.
Moja lista jest krótka, ale daje mi siłę aby przetrwać te wszystkie męczące godziny w szkole.
Nie.
Nie? Nie - to odpowiedź na pytanie, które zapewne zadałeś sobie, Aniele, badając wnikliwie moją osobowość.
Nie - nigdy nie byłem jedną z tych osób, które uważają, że szkoła jest totalnie niepotrzebna, a wszystkie te sekundy, minuty i godziny, które tracisz, siedząc w szkolnej ławce, mógłbyś spędzić na psuciu sobie życia używkami.
Nie - ja zawsze, nawet w krańcowych sytuacjach, zachowywałem resztki rozsądku, dzięki któremu wiedziałem, kiedy powiedzieć: NIE.
Nigdy nie pozwoliłem wyrobić sobie opinii ''kujona''. Dlaczego? Ponieważ w takim pięknym zbiorze, jakim jest słownik, nie figuruje taki termin jak ''kujon''. ''Kujon'' to zaledwie utarte przezwisko, określenie dla osób, które potrafią powiedzieć ''nie''.
Jeśli kiedykolwiek byłeś pewien, że osoba, która mówi ''nie'', wyżej nazwa ''kujonem'', to okularnik, który siedzi w książkach, gdy tylko znajdzie minutkę wolnego czasu, byłeś w błędzie... a może nadal jesteś? Na to pytanie musisz odpowiedzieć sobie sam.
Nigdy nie pozwoliłem wyrobić sobie opinii chuligana ani osoby, która jedyny sposób na pozbycie się problemów widzi w używkach. Taki pogląd to największy błąd życia, największa słabość człowieka. Używki pozwalają zapomnieć na chwilę... niestety po chwili wracają ze zdwojoną siłą.
Nie - zawsze byłem po środku. Uważałem... do tej pory uważam, że szkoła jest potrzebna, używki są złe i nie ma barier do pokonania w drodze do szczęścia... po prostu czasami nie mamy ochoty się uczyć... mamy z kolei ochotę zapalić. Szczęście jest z założenia rzeczą nieosiągalną... a może tylko dlatego, że nie mamy siły walczyć z barierami? Siłę tą tracimy, pijąc po kątach za szkołą, a pijemy przez problemy w szkole i w domu, które pojawiły się poprzez opuszczanie lekcji dla picia... Błędne koło.
Życie jest błędnym kołem, którego trasa jest wyboista i długa. Jednak tylko i wyłącznie my decydujemy o tym, czy wyboje, które się pojawią na naszej drodze będą duże czy małe, pokonamy je czy zboczymy z drogi. Moja droga była prosta i beztroska przez całe pięć lat, potem zaczęły się rozstaje i skrzyżowania, ślepy zaułek i rondo, jakim było wspomniane wyżej błędne koło życia... równy i gładki asfalt powrócił dopiero w dniu, w którym w drzwiach mojego pokoju zawitała Mrs. Christensen wraz z Janette i Mike'em Andersonami. 
Jeśli po takim rozrachunku sądzisz, Aniele, że dowiedziałeś już się o mnie wszystkiego, mylisz się... ja pokonałem już swoją wyboistą drogę, i życzę tego każdemu, kto chce żyć ''długo i szczęśliwie'', nie mogąc nic sobie zarzucić.
Powracając do pierwotnego założenia tej spowiedzi... moja lista powodów, dla których wyczekuję weekendu jest krótka:
1. Spokojna pobudka.
2. Ciepła kawa prosto do łóżka.
3. Niezliczona ilość rzeczy do zrobienia.
4. Brak obowiązków.
5. Emma...
Zaraz! Co?
- Cory! - powiedziała Emma. - Ileż można mówić?
- Co się dzieje? - zapytałem, otwierając oczy.
- Te twoje pauzy są niepokojące, może odwiedzimy lekarza? - zaproponowała blondynka, kładąc się obok.
- Tak, a zaraz po tym zapiszę się do zakonu i zostanę ascetą, czy kim tam są zakonnicy. Świetny pomysł, Em. - mruknąłem, podnosząc się.
- A tak na serio, to o czym myślałeś? - zapytała.
- Nie składam zeznań przed pierwszą kawą. - powiedziałem, śmiejąc się.
- Coooo? - zapytała blondynka.
- To taki tekst, którym denerwowaliśmy Kali, kiedy ona nie mogła pić kawy, bo mama jej zabraniała... nieważne. - zakończyłem, napotykając zdezorientowane spojrzenie Emmy.
Wyszedłem z pokoju i udałem się do kuchni. W domu nie było oznak życia, co mogło oznaczać, że rodzinka jeszcze nie wróciła od babci. Nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że coś się zmieniło. Zajrzałem do salonu, w którym nadal stał stół z talerzami po deserze, pudełko po pierścionku Emmy oraz otwarte wino.
Korytarz... tu również się nic nie zmieniło. Wchodząc do kuchni zauważyłem cztery miski, leżące na ziemi. W dwóch z nich była garść malutkich kosteczek, a dwie kolejne byłyby pełne zapewne mleka, gdyby nie fakt, że były całkowicie wyczyszczone...
Nagle do moich uszu dobiegło miauczenie. Chwilę trwało, zanim ogarnąłem co się dzieje, ale gdy tylko to zrobiłem, obróciłem się i zauważyłem przeciągającego się Miauczka. Po chwili dołączyła do niego Mruczka, zapewne ciekawa co się dzieje.
Chwila! Co one tu robią?
- BOO! - krzyknęła Emma, wyskakując zza progu i zasłaniając mi oczy.
Plan wystraszenia mnie jednak spłonął na panewce, ponieważ po chwili, w akompaniamencie mruczenia kotów, chwyciłem ją w pasie i obróciłem kilka razy, w efekcie czego znalazła się na drugim końcu kuchni.



- Ej! Nie strasz mnie tak! - żachnęła się.
Ja zaśmiałem się głośno i powróciłem do pierwotnego planu zrobienia sobie kawy.
- Nie śmiej się! - powiedziała i tupnęła nogą. - Lepiej się ubierz, Ian.
- Serio, oglądasz to? - zapytałem z politowaniem.
- Tak, i ty będziesz ze mną jutro oglądał nowy odcinek. - oznajmiła.
Ja tylko głośno westchnąłem i usiadłem do stołu.
- Przygotuj się na poważną rozmowę. - zagroziła Emma i wstawiła wodę na kawę.
- Co ty znowu wymyśliłaś? - zapytałem, śmiejąc się.

Emma siedziała przy stole, powoli mieszając kawę. Obok leżała książka, którą dopiero co zamknęła. Ta scena z pewnością nie należała do tych, które zaraz zostaną obrócone przed blondynkę w żart. Koty z zapasem jedzenia i mleka wylegiwały się w naszym... Naszym? Moim... w sumie moim pokoju, więc Emma miała pełne pole, aby mnie denerwować.


- Więc... - zaczęła, po czym odłożyła łyżeczkę na talerzyk.
- Więc? - zapytałem.
- O czym dzisiaj myślałeś? - zapytała.
- O różnych rzeczach. - stwierdziłem.
- Konkrety. Na moim wyjeździe dowiedziałam się jednej, świetnej rzeczy! - powiedziała.
Westchnąłem i postanowiłem powiedzieć Emmie o moich porannych przemyśleniach.
- Zaczęło się od planowania soboty i listy powodów, dla których czekam na weekend. - mruknąłem, widząc wyczekujące spojrzenie Emmy.
- Co było dalej? - zapytała, upijając łyk kawy.
Gdy odłożyła filiżankę, bardzo powoli przeczesała ręką włosy. Czy to dziwne, że czuję się jak na przesłuchaniu?
- Myślałem o tym, jaki jestem... potem błyskawicznie przeanalizowałem swoje życie... i tyle. To wszystko. - mruknąłem.



- Dobra. - powiedziała. - Teraz ja. Może Cię to zdziwi, ale masz z Tommy'm dużo wspólnego. - oznajmiła, a ja spojrzałem na nią zdziwiony. - Tak. Tommy był kiedyś w domu dziecka. Miał wtedy 6 lat, i wyszedł zaledwie po tygodniu.
- Do czego zmierzasz? - zapytałem.
- Do tego, że tydzień przed naszym wyjazdem Tommy, po dwunastu latach, spotkał się ze swoim tatą. - oznajmiła.
- Dalej nie rozumiem... sugerujesz coś?
- Chodzi mi o to, że to nie jest takie trudne, Cory. Ty nie chciałbyś spotkać swoich rodziców? - zapytała Emma.
- Nie. - powiedziałem stanowczo. - Moich rodziców widuję codziennie. To Janette i Mike. Skąd ty w ogóle wzięłaś ten temat? Zapowiadał się taki miły dzień... - westchnąłem, chowając twarz w dłoniach.


***

*Emma*

Eh...
Spodziewałam się podobnej reakcji Cory'ego. Cory to szczęśliwy chłopak, ma chyba wszystko, ale jeszcze nie rozumie, że dopóki nie wyjaśni tej całej sprawy z rodzicami, będzie czuł w jakimś stopniu pustkę.
Każdy adoptowany podopieczny domu dziecka ma moment, w którym myśli o swoich biologicznych rodzicach, to myślenie zamienia się w pragnienie, żeby poznać tych ludzi.
Czemu on się tak przed tym broni? Fakt, nie umiem zbyt dużo się wypowiedzieć w tym temacie, ale kiedy zobaczyłam, jaką ulgę wprowadziło w życiu Tommy'ego poznanie jego taty, postanowiłam poruszyć ten temat.
- Nie denerwuj się. - zaczęłam łagodnie po chwili ciszy.
- Nie denerwuję się. - odpowiedział twardo chłopak.
Westchnęłam głośno.
- Nie chcę dla Ciebie źle... teraz sprawiłeś, że czuję się winna jak cholera. - przyznałam.
- Więc się nie upieraj. Nie chcę poznać tych ludzi. Ci ludzie oddali mnie do domu dziecka mimo tego, że byli bogaci. Pozbyli się problemu. Zapomniałem, że miałem rodziców po zaledwie tygodniu w domu dziecka. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Koniec tematu. - powiedział.
- Cory.. nie bądź taki! Jedno spotkanie. Daj im wytłumaczyć o co chodziło. Skąd wiesz, może oni Ciebie szukają! Byłeś wtedy za mały, może nie mogli Ci wytłumaczyć nic... Cory, proszę Cię. Daj im szansę. - poprosiłam.
- Co Ci to da? - zapytał.
- Mi nic... Eh, Cory! Chociaż opowiedz mi o tym więcej. Co ty na to? - zapytałam z nadzieją.
- Nigdy więcej mi nie będziesz o tym przypominała? - zapytał.
Pokiwałam na potwierdzenie głową.
- Opowiem Ci w drodze do domu dziecka. - powiedział stanowczo, odkładając pusty kubek na stół.
Wstał i wyszedł z kuchni.
Eh, co ja się z nim mam...

***

*Cory*

Nie mam pojęcia skąd Emmie wziął się ten chory pomysł. Kolejny raz wykorzystała tą przewagę nade mną, bo wiedziała, że jej nie odmówię. Co jej da to, że ''poznam'' tych ludzi? Nie powiem o nich jako moich rodzicach, nie powiem także, że ich poznam... Znam ich na tyle dobrze, że wiem, że nigdy więcej nie chciałbym ich widzieć. Mogę się założyć, że ta kobieta zamknie nam drzwi przed nosem, a jej mąż jeszcze je zakluczy... Nieważne.
Niech sama się przekona kim są moi rzekomi ''rodzice''.
- Cory? - zapytała Emma.
- Eh... Było super i zajebiście, rodzicami była nauczycielka historii z dobrego domu i bogaty doktor. Było pięknie, miałem wszystko czego chciałem aż do piątych urodzin. Mnóstwo prezentów, świetne i huczne przyjęcie. Dwa dni później nie wiadomo czemu zawieźli mnie do domu dziecka, wzięli bagaże, mnóstwo ubrań, zabawek i wszystkie moje rzeczy. Przyjęła mnie pani Christensen. Dali jej podobno mnóstwo pieniędzy i poprosili, żeby nie pytała o nic więcej. - powiedziałem z westchnięciem.
- Co było dalej? - zapytała.
- No jak to: co?... pani Christensen wychowywała mnie jak każdego innego wychowanka domu dziecka. Nie raz opowiadała mi o tym, jacy byli gdy przyjechali, żeby mnie oddać. Zawsze traktowała mnie niezwykle poważnie. - zakończyłem. 
Emma westchnęła.
Reszta drogi na przystanek minęła w ciszy. Emma zapewne widziała, że poruszyła bardzo delikatny temat, który przykryła warstwa miłych wspomnień i chwil spędzonych w domu Andersonów. Trzymam ją za słowo, że nigdy więcej o tej sprawie nie wspomni, a ja wykorzystam moją cudowną zdolność obojętności i puszczę całą tą sytuację w niepamięć.




Dom dziecka przy Lewis Ave jest jedyną podobną instytucją w okolicy. Beżowy budynek o wysokim standardzie znajduje się w zadrzewionej okolicy. Autobusem jechało się tutaj kilka minut - jednak ja skutecznie omijałem tą ulicę przez całe życie. Kilka razy pewnie przejechałem tutaj z tatą samochodem, jednak nie wydawało mi się to zobowiązujące.
Przystanek znajdował się zaraz za zakrętem w Lewis Ave. Widok tego budynku jeszcze kiedyś wywołałby zapewne burzę wspomnień, teraz jednak było mi to obojętne.
- Cory. Jesteś gotowy? - zapytała poważnie Emma.
Ja wzruszyłem ramionami i zapukałem w olbrzymie, dębowe drzwi. Nie obchodziło mnie, co się stanie dalej. W dalszym ciągu nie wiem, co w moim życiu ma zmienić spotkanie tych, obcych już dla mnie, ludzi. Przecież do nich nie wrócę...
Drzwi otworzyła kobieta. Kobieta w wieku około trzydziestu pięciu lat. Jej przyjazną twarz okalały spadające falami, brązowe włosy. Była ubrana w dżinsy i ciepły sweter. Na nogach miała ciepłe kapcie, a w rękach trzymała książkę.
Pani Christensen.
- Nie wierzę, mój ulubiony podopieczny! - powiedziała kobieta, otwierając szeroko drzwi.
- Dzień dobry, pani Christensen! - przywitałem się z kobietą, która przez ponad cztery lata zastępowała mi matkę, i sprawdzała się w tej roli lepiej niż obca mi kobieta o nazwisku Flautney.
- I kogoś przyprowadziłeś! Wejdźcie, wejdźcie. - zaprosiła nas do środka.
Gdy tylko zamknęła za nami drzwi, przytuliła i mnie i Emmę. Przez sekundę poczułem się, jakbym znowu miał pięć lat.
- Zapraszam na kawę! - powiedziała. 
Udała się w stronę swojego biura. To miejsce pamiętałem lepiej niż jakiekolwiek inne miejsce w tym budynku. Biuro pani Christensen odbiegało od standardu biura. Były tutaj różowe ściany, a na nich mnóstwo oprawionych w ramkę rysunków podopiecznych domu dziecka. Na stole, fotelach i szafkach walały się pluszaki i plastikowe zabawki, z których żadna nie była zepsuta. Jak już wspomniałem - wysoki standard.
Pani Christensen nalała do dwóch filiżanek czarnej kawy z dzbanuszka i postawiła przed nami. Przysunęła w naszą stronę tacę z cukrem i kubeczkiem na mleko.
- Proszę kochani. Więc co Was sprowadza? - zapytała z uśmiechem.
- No w sumie to ją tu bardziej sprowadza niż mnie, ale chodzi o mnie. - powiedziałem.
- A to Twoja...? - zapytała pani Christensen, spoglądając na dłoń Emmy, na której widniał pierścionek.
- Nie, nie! Dziewczyna.. - zapeszyłem.
- Aaaah. - mruknęła kobieta. - Więc o co chodzi?
- No... - zacząłem.
- Cory szuka swoich rodziców. - wtrąciła Emma. 
Pani Christensen wyglądała na zdziwioną. Nie dziwie się jej. Mimo, że w chwili przyjęcia do domu dziecka miałem tylko pięć lat, byłem wyjątkowo pojętnym dzieckiem. Już wtedy rozumiałem sytuację i nie chciałem nigdy więcej ich widzieć.
- Cóż. - rzekła opiekunka po chwili ciszy. - Nie powiem, że jestem troszeczkę zszokowana. Cory nigdy nie chciał spotkać swoich rodziców, a tu nagle takie coś... - wytłumaczyła.
- Przepraszam. Wtrącę tylko, że to nie mój pomysł. Ja nadal uważaj to, co uważałem dwanaście lat temu. Emma wymyśliła po prostu, że spotkanie moich ''rodziców''... - celowo dla zakwestionowania słów Emmy, nakreśliłem w powietrzu cudzysłów. - ...i pozwolenie im wyjaśnienie tego, dlaczego mnie oddali, wypełni moje życie... czy coś w tym stylu. - mruknąłem.
- Emma ma rację. - powiedziała pani Christensen. - Ale Emma to nie ty. Ja chcę wiedzieć, czy ty chcesz ich wysłuchać.
Mogłem się spodziewać tego pytania. O swoich biologicznych rodzicach zapomniałem już w pierwszym tygodniu spędzonym w domu dziecka. Moją przyjaciółką i jednocześnie mamą i tatą stała się pani Christensen. Do niedawna co kilka miesięcy pisała do mnie listy... kiedyś muszę zapytać, dlaczego już tego nie robi... Nieważne.
Pytanie brzmi: Czy ja chcę ich wysłuchać?
Jak już wcześniej powiedziałem... niczego to nie zmieni... Eh, niech to się już skończy.
- Nie chcę. Wątpię, żeby ona czy on powiedzieli mi coś, co mnie zadowoli. Nie ukrywajmy, że i tak ta rozmowa niczego nie zmieni. Ale chcę... trudno, niech spróbują się wytłumaczyć, ale cokolwiek by nie powiedzieli... Nieważne. Problem w tym, że nie mamy do nich kontaktu. Uprzedzając pytanie - nie chciałem prosić mamy, żeby jej nie smucić. - powiedziałem.
- Rozumiem. - pani Christensen pokiwała głową. - Wiesz gdzie jest Mc Donald Drive? - zapytała.
Pokiwałem głową, a z kolei Emma zdezorientowana zaprzeczyła.
Pani Christensen się uśmiechnęła i powiedziała:
- Numer domu to D34. - oznajmiła kobieta. - Powodzenia Cory. - powiedziała do mnie, po czym zwróciła się do Emmy: - Dziękuję, że z nim tu przybyłaś. Miejmy nadzieję, że to nie będzie wielkim rozczarowaniem.

Kobieta odprowadziła nas do drzwi. Podziękowaliśmy za kawę i na odchodne kolejny raz zostaliśmy wyściskani.
- Do zobaczenia, pani Christensen. - powiedziałem.
- Oh, proszę Cię. Czuję się jak staruszka, jak mówisz do mnie ''pani''. Po tylu latach możesz mi już chyba mówić Monique. - uśmiechnęła się kobieta.
- Do widzenia, pani Monique. - zaśmiałem się. - Proszę wybaczyć, szacunek nie pozwala mi inaczej. - oznajmiłem, po czym opuściłem budynek.


***

*Emma*

Gdy Cory opuścił budynek, ja jeszcze odwróciłam się w stronę pani Monique Christensen i powiedziałam:
- Dziękuję serdecznie pani za to, że pomogła nam pani ich znaleźć. Wiem może, że to dziwny i spontaniczny pomysł, ale ostatnio mój kolega porozmawiał ze swoim ojcem, i naprawdę poczuł się po tym świetnie... Mam nadzieję tylko, że Cory się nie rozczaruje. Jeszcze raz dziękuję. - powiedziałam.
- Nie ma sprawy, Emmo. Opiekuj się nim, to chłopak-złoto. - rzekła kobieta.
- Wiem. - zaśmiałam się i opuściłam budynek.
Ah, przemiła kobieta. Z uśmiechem na ustach dogoniłam Cory'ego, nie wiedząc, co przyniesie podróż na Mc Donald Drive.

***

*Cory*

Emma została jeszcze chwilę w domu dziecka. Ja w tym czasie w telefonie zapisałem sobie adres: USA, Kalifornia, California City, Mc Donald Drive, D32. Ciekawe...
- I jak Cory? - zapytała Emma.
- Nijak, a jak ma być? - zapytałem.
- Oj, nie gniewaj się... może będzie Ci się lepiej żyło? - zapytała.
- Wątpię, ale jeśli Cię to ucieszy, zrobię to. - oznajmiłem.
- Jesteś kochany. - powiedziała i splotła nasze dłonie.
Wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę przystanku.

Autobus zaczął zwalniać. Mc Donald Ave wyglądała na bardzo bogatą dzielnicę. Domy tutaj były, choć małe, ładne i zadbane. Trawniki sprawiały wrażenie, jakby ktoś przycinał je nożyczkami. D32 było jednym z pierwszych domów na tej ulicy.
Z pozoru nie wyróżniający się niczym dom był w kolorze beżowym, podobnie jak dom dziecka na Lewis Ave. Przed domem stały dwa samochody, jeden czarny, drugi srebrny. Już sam widok naklejki na tylnej szybie jednego z aut sprawił, że miałem ochotę zawrócić.
Gdy zbliżyliśmy się do bramy, Emma mocniej ścisnęła moją rękę... Taaa, jakby to coś jeszcze dało. Zaśmiałem się pod nosem. Mimo wszystko, obecność Emmy była mi w tej chwili niezbędna. Przed wyjściem z domu wyciszyłem telefon, jestem ciekawy ile wiadomości od Britt mam do tej pory. Nieważne.
Otworzyłem bramkę i śmiało ruszyłem, u boku Emmy, wzdłuż dróżki ułożonej z kolorowych kamieni. Weszliśmy po trzech schodkach do drzwi. Jeszcze sekundę się zawahałem, po czym zapukałem.
Przed dłuższą chwilę nikt nie otwierał. Gdy już miałem nadzieję, że nikt nie otworzy, a ja będę mógł zapomnieć o tym dniu, trzymając Emmę za słowo, że nie wspomni o tym więcej, drzwi uchyliły się.
Zza drzwi głowę wychyliła kobieta o długich włosach w identycznym kolorze jak moje. Miała niebieskie oczy i wyglądała na maksymalnie czterdzieści lat. Na nasz widok otworzyła szerzej oczy i powiedziała ledwo słyszalnie:
- Cory...

Chwila... skąd ona wie jak wyglądam po dwunastu latach? Wymieniłem z Emmą porozumiewawcze spojrzenia i powiedziałem:
- Dzień dobry.


_______________________________________________________________________

Bum, bum, bum! Rozdział dwudziesty pierwszy wprowadza trochę akcji, prawda? :)
Mam nadzieję, że uzyskałem upragniony efekt zbudowania napięcia i przerwania rozdziału w punkcie kulminacyjnym....? No nie wiem, o tym już poinformujcie mnie w komentarzach!

Mamy już 109 komentarzy, 16 obserwatorów oraz ponad 4 tysiące wyświetleń!!!!

Do następnego ;)

4 komentarze:

  1. Gratuluję :)) Świetny rozdział! Już czekam na następny, nie mogę się doczekać co się stanie na 'rozmowie' Cory'ego i jego rodziców ;) Tymczasem trzymaj się i do następnego! :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) Następny pojawi się zapewne w weekend, jak zdam kolejną część historii, hehe :)

      Usuń
  2. 4. Brak obowiązków.
    5. Emma...
    Zaraz! Co?
    Michałek!

    Z uśmiechem na ustach dogoniłam Cory'ego, nie wiedząc, co przyniesie podróż na Mc Donald Drive.
    Dwa hamburgery i dużą colę z dolewką.

    lmao

    ps. u mnie jest rozdział, chyba go nie widziałeś? nwm tak pisze xd

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Dodając komentarz pamiętaj, że to, w jaki sposób się wyrażasz, jest Twoją wizytówką! :)