niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział 22

"Przepraszam, ale nie mogę"

*Cory*


Kobieta jakby zamarła. Przez chwile nie mówiła kompletnie nic. Wpatrywała się we mnie tak, jakby na mój widok przed jej oczami stanął obraz wszystkich wspomnień z moim udziałem. Jak to się mówi...? "Całe życie przebiega przed oczami", jednak w tym wypadku przebłysk aktywności porzuconego dziecka w swoim życia... Śmiechu warte.
Po chwili jednak Petrificus Totalus przestał działać i kobieta odezwała się:
- Wejdźcie, wejdźcie, jeju... przepraszam! Wejdźcie!
Kobieta otworzyła szerzej drzwi, a my weszliśmy do środka. Mimo, że sytuacja przed drzwiami trwała zaledwie kilka sekund, mi wydawała się wiecznością. Wiem - dziwne, ale zawsze mam tak w krańcowych momentach.
Zdziwienie? Szok? Podziw? Nie, żadne z tych uczuć nie towarzyszyła mi przy ujrzeniu mojej ''matki'' - Hah! - ... towarzyszyło mi jednak w momencie ujrzenia korytarza domu, w którym prawdopodobnie kiedyś mieszkałem. Każdy element wystroju był idealnie dobrany, wszędzie stało mnóstwo bibelotów - poczynając od drogich wazonów oraz zdobionych waz, a kończąc na małych figurkach, które przedstawiały księży, aniołów... Fajnie. Na ścianach wisiało kilka obrazów, w tym jeden, który upewnił mnie w tym, jak bardzo ciekawa będzie ''rozmowa'' z moją ''mamą''. Przedstawiał on rodzinę. Idealną matkę i żonę, pracującego, szczęśliwego u boku swojej kobiety męża i ojca oraz dwójkę dzieci. Nie chciałem patrzeć więcej na ten obraz więc odwróciłem wzrok.
Dobra, przydałoby się udać w głąb domu, prawda? "Matka" już dawno zniknęła z korytarza.
- Nie zdejmujcie butów, nie sprzątałam jeszcze! - usłyszeliśmy głos, dobiegający prawdopodobnie z salonu. - Chodźcie, czekam z herbatą!
W głosie kobiety czuć było zdenerwowanie, brzmiące na równym poziomie wraz z zażenowaniem. Hmm... wcale jej się nie dziwie...



Zgodnie z ''poleceniem'' poszliśmy do salonu. Faktycznie, kobieta już tam siedziała.
- Usiądźcie, moi drodzy. - powiedziała kobieta.
- Nie mów tak. - powiedziałem krótko.
Kobieta wyglądała na zdziwioną, ale widać było, że na czas rozmowy przyjęła stanowisko co najmniej pasywne.
- Chciałem z tobą porozmawiać, i już Ty wyjaśnisz mi, czy na miejscu byłoby tutaj użycie zwrotu ''drodzy''... - powiedziałem, a następnie zająłem miejsce na przeciwko kobiety.
Udałem, że nie poczułem kuksańca, otrzymanego od Emmy.
Jeśli byłem negatywnie nastawiony do tego spotkania, teraz ochoczo chciałem dowiedzieć się każdej informacji od tej kobiety. Nie chodzi tu o to, że chciałem postawić ją w świetle jak najgorszej matki... To swoją drogą. Chciałem, żeby pierwszy raz od dwunastu lat chociaż pomyślała o tym, co zrobiła źle. Chciałem, żeby dwanaście lat oddziałały na nią tak, jakbym dalej był obecny w jej życiu. Wiedziałem, że zaowocuje to wszechobecną pustką.
- Więc... - powiedziała kobieta.
- Na początku chciałem tylko żebyś wiedziała, że przychodzę tutaj tylko z inicjatywy mojej dziewczyny, Emmy... Cała ta śmieszna rozmowa ma polegać na tym, że wyjaśnisz mi jak to wszystko się potoczyło.
- Dobrze więc... - zaczęła kobieta.
- "Ojca" nie ma? - tutaj celowo zrobiłem cudzysłów w powietrzu.
Nie - to nie jest zemsta. Ja dążę tylko do tego, żeby udowodnić, że państwo Flautney, mieszkający na bogatej ulicy w luksusowo wyposażonym domu, nie są tak idealni za jakich się uważają. Mogę się założyć, że ona nawet przez sekundę nie pomyślała o tym, co się ze mną dzieje. Pieniądze? Hah, zostawić pieniądze umie każdy... jednak nie tak się odpowiada na miłość.
- Jest w pracy. Zacznę od tego, że jestem Alice... Alice Flautney. - powiedziała, zwracając się do kobiety.
- Dzień dobry, pani Flautney. - powiedziała z uśmiechem Emma. - Ja nazywam się Emma Jensen.
- Mój mąż to Drake. Moje... - tutaj się zawahała, ale chyba zorientowała się, że już wpadła. - Nasze dzieci nazywają się Ethan i Cindy. Ten pierwszy ma piętnaście lat, a Cindy dopiero 10. - zakończyła kobieta.
- Nie myśl sobie, że po tych słowach nie chcę się zerwać z kanapy i wyjść bez pożegnania... bo po co? Proszę, kontynuuj. Może cofniesz się dwanaście lat wstecz? - zaproponowałem z ironią w głosie.
Piętnaście lat? Serio? Mogła zachować chociaż resztki honoru i tego nie mówić. Mimo wszystko, nie omieszkam, że trochę mnie to zabolało. Po tej wypowiedzi kobiety, moja ciekawość, żeby poznać ''prawdę'', przybrała na sile.
Kobieta już otworzyła usta, ale Emma powiedziała:
- Pani Flautney, proszę wybaczyć, ale z trudem namówiłam Cory'ego, żebyśmy panią odnaleźli... To trudne dla niego... dla pani pewnie też, proszę zrozumieć. - poprosiła łagodnie blondynka.
Kobieta pokiwała głową i się odezwała:
- Rozumiem. Prosiłabym jednak, abyś zwracał się do mnie z szacunkiem, Cory.
- Czy ty siebie słyszysz? - zapytałem z pretensją. - Czekam aż wreszcie mi cokolwiek wyjaśnisz, potem rozważę tą propozycję. Słyszenie o tym, że mam dwójkę rodzeństwa, w tym brata, który przyszedł na świat dwa lata po tym, jak mnie oddałaś do domu dziecka wcale mi nie pomaga, wręcz przeciwnie - stawia Ciebie w złym świetle.
- Rozumiem, Cory, ale co da unikanie tego tematu? I tak byś się dowiedział. - powiedziała spokojnie kobieta.
- A skąd wiesz, że będę chciał z wami utrzymywać kontakty? Wytrzymałem dwanaście lat, dalej również jakoś przetrwam. - powiedziałem, nie kryjąc złośliwości.

***

*Emma*

Już chwilę temu poczułam, że rozmowa nabiera niebezpiecznego tempa. Powietrze zgęstniało, a ręce Alice Flautney drżały co raz bardziej.
W pełni rozumiem stanowisko Cory'ego. Nie jest fajnie dowiedzieć się o takim fakcie, jak chociaż to, że ma się brata, który urodził się zaledwie dwa lata po oddaniu Ciebie do domu dziecka... Mam nadzieję, że szklanki nie zaczną latać.
Mój wzrok padł na dwie filiżanki z herbatą położone po naszej stronie stołu. Dla rozluźnienia atmosfery chwyciłam jedną filiżankę i upiłam z niej łyk.
- Pyszna herbata. - powiedziałam, patrząc to na Cory'ego to na panią Flautney.

***

*Cory*

- Mam taką nadzieję, Cory. Nie będę odwlekała tego w czasie. Było to tak, że Twój tata był wtedy na czwartym roku studiów medycznych. Na początku był zdziwiony jak zakomunikowałam mu, że jestem w ciąży. Ja wiedziałam jednak, że nie zostawi mnie i nie potraktuje tego jak jakąś wpadkę. - powiedziała.
Robi się co raz ciekawiej.



- Rok później na świat przyszedłeś ty. Twój tata był o włos od ukończenia magisterki. Ja nie chciałam kończyć studiów, więc poprosiłam o pomoc rodziców. Jak Twój tata skończył studia i zaczął pracę, układał wszystko dokładnie pod Ciebie. Miałeś wszystko, czego pragnęłoby dziecko w Twoim wieku. Ja miałam chwilami wątpliwości co do tego, że sprawdzam się w roli matki. Po kilku dniach, gdy widziałam, jaką radość sprawia Ci bawienie się ze mną i dziadkami oraz jakim szczęśliwym dzieckiem jesteś, porzuciłam wątpliwości.  Wszystko było cudownie do dnia, w którym umarł mój tata, a Twój dziadek. Mama się załamała i nie dałaby rady zająć się Tobą w czasie, gdy ja miałam zajęcia. Byliśmy w żałobie. Drake zadziałał błyskawicznie. Wynajął mieszkanie do którego się wprowadziłam i zatrudnił opiekunkę. Ja mogłam dzięki temu spokojnie opiekować się mamą i swoją nauką. - Stop. Serio? Nie jest dobra we wzbudzaniu współczucia. Jaka matka mówi dziecku, że mogła opiekować się swoją matką i NAUKĄ? A gdzie miejsce na dziecko? Kurwa. - Po kilku miesiącach ja i Twój tata wzięliśmy ślub. Byliśmy idealną rodziną. Po jakimś czasie jednak zaczęły się znowu schody. Ty dorastałeś, a Twój tata przeżywał kryzys w pracy. Jego szpital został pozwany za jakiś błąd przy operacji i miał dużo procesów, obniżoną pensję i takie tam. Na szczęście wszystko wyrównało się po kilku miesiącach. Ja ukończyłam licencjat i rozpoczęłam pracę w szkole. Kupiliśmy dom tutaj, w Kalifornii. Wszystko było cudownie, jednak Twój tata przeżył jakieś załamanie. O wszystkie problemy w naszej samorealizacji obwiniał Ciebie. Ja wtedy zaczynałam wątpić w jego dobre serce. Rozmyślałam nad tym dniami i nocami... na jakiś czas nawet wyprowadziłam się do mamy. Przygotowywaliśmy się właśnie do Twoich piątych urodzin, kiedy Twój ojciec zaczął ze mną poważnie rozmawiać i mówił mi, że jeśli nie przerwiemy ''tej całej akcji z rodzicielstwem'', nie damy rady. Urządziliśmy Ci urodziny. Po jakimś czasie kryzysu naszego związku uległam mu i tak właśnie... - kobieta pękła. - Cory, nie myśl nawet przez sekundę, że jestem z tego dumna! Żałuje tego jak niczego innego. - kobieta się rozpłakała.
Emma usiadła obok kobiety i ją przytuliła.
- Oddałaś mnie bo byłem przeszkodzą na Waszej drodze do sukcesu, tak? Super, możesz w wykładach na historii wpisać sobie taką świetną datę: 24 lipiec 2003r. - powiedziałem oschle.
Nie ukrywam, że byłem smutny. Po chwili powstrzymywania się pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, a ja wstałem.
- Przepraszam, ale nie mogę dalej słuchać tych bzdur. Nie udało Ci się zbudować napięcia niczym w horrorze Bayer'a. - powiedziałem, po czym opuściłem pomieszczenie.
Wyszedłem z domu, gwałtownie zamykając drzwi. Nie obchodziła mnie w tej chwili idealna rodzinka Flautney, moja pseudo matka i ojciec czy Emma, która tam została. Nie obchodził mnie cholerny autobus, którym najszybciej dostałbym się do najbardziej upragnionego przeze mnie w tej chwili miejsca. Wytarłem policzek z tej pojedynczej oznaki słabości i pieszo ruszyłem w stronę domu.

***

*Emma*

Siedziałam właśnie w salonie domu pani Flautney i płakałam razem z mamą Cory'ego. Dopiero teraz pożałowałam tego, że wymyśliłam jakieś durne spotkanie. Cory mnie znienawidzi, a ja będę mogła tylko siedzieć i płakać, jak teraz.
- Czy powiedziałam coś źle? - zapytała kobieta przez łzy.
Ja postanowiłam się ogarnąć i wspomóc ją mentalnie.
- Nie, proszę pani. Po prostu to wszystko jest strasznie trudne dla Cory'ego. Dowiedzieć się tylu nowinek na raz... Nie rozumiem tylko, co państwem kierowało, kiedy pod presją męża oddała pani dziecko do domu dziecka. - przyznałam.
- Wiem, Emmo. Żałuje tego jak niczego... to najgorszy błąd w moim życiu, ale on mnie zapewnił, że Cory będzie miał tam dobrze i... Nie wiem, naprawdę nie wiem... Jaka ja byłam głupia i zauważam to dopiero po tylu latach! - kobieta drżącymi rękami wyjęła z szufladki szafki, która stała obok sofy, kartkę i długopis. Na niej coś nabazgrała i podała mi. Domyśliłam się, że jest to numer telefonu.
- Błagam Cię, Emmo, pisz lub dzwoń do mnie co u Cory'ego. On tego nie rozumie, ale ja go naprawdę kocham, my go kochamy... - poprosiła kobieta. Była w rozsypce, nie wiedziała co ze sobą zrobić, a ja ją całkowicie rozumiałam.
- Nie ma sprawy, pani Flautney. - powiedziałam i wstałam. - Przepraszam bardzo, ale muszę iść szukać Cory'ego. Jest rozsądny, ale w różnych momentach ludzie robią różne rzeczy, a on wyglądał na podłamanego, mimo że tego nie okazywał. - powiedziałam i wyszłam z pokoju, zmierzając w kierunku drzwi.
- Emmo... - usłyszałam głos kobiety.
Odwróciłam się. Zapłakana Alice stała w drzwiach salonu.
- Tak? - zapytałam z pocieszającym uśmiechem.
- Jesteś kochaną dziewczyną. Opiekuj się moim synem, proszę Ciebie. Nie wiesz nawet jak bardzo bym chciała, żebyś z nim pogadała o tym, ale nie rób tego... - powiedziała, a ja otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
- Nie chcę psuć Waszych relacji, a widać było, że każde kolejne słowo sprawiało mu ból. Jestem beznadziejna i wiem to, a on jest cudownym chłopakiem. Może lepiej będzie, że o mnie zapomnij, skoro i tak nie chce ze mną utrzymywać kontaktu.
- Rozumiem. Dziękuję za rozmowę, pani Flautney. Do widzenia. - pożegnałam się i opuściłam dom. Gdy tylko to zrobiłam, wybrałam numer Cory'ego. Pierwszy sygnał... drugi oraz trzeci również minął bez odzewu... jak się okazało tak jak cała reszta.
Nie odbierał. Ja ruszyłam w stronę domu Andersonów, ciągle próbując dodzwonić się do chłopaka. Odbierz, Cory, proszę!

***

*Cory*

Telefon w mojej kieszeni tak uporczywie wibrował, że w końcu go wyciszyłem. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Chciałem się tylko zamknąć w moim zaciszu, jednak zostanie ten plan zniwelowany przez mruczenie, ale co tam... Może kot mi chociaż to wszystko 
wytłumaczy, bo mój biologiczny dekoder już całkowicie zgłupiał. Wszedłem do domu, a następnie do pokoju. Rodzina nadal nie wróciła... może to i dobrze?
Portfel wraz z telefonem położyłem koło pustego kubka po porannej kawie, który zapewne leżał tu jeszcze po tym, jak wraz z Emmą robiliśmy zapasy dla kotów.


Emma... Chcę być sam, ale tak czy tak, oddałbym wszystko, żeby była obok.
Położyłem się koło kotów na swoim łóżku i zacząłem analizować dokładnie każde słowo usłyszane od Alice, w poszukiwaniu usprawiedliwienia dla jej zachowania. Mimo całego mojego negatywnego nastawienia do rozmowy nie spodziewałem się, że rozczaruję się aż tak bardzo. W sumie ta cała sytuacja to jedno pieprzone, błędne koło. Oddali mnie...: Bo tak. Mieli warunki, pieniądze, chęci, możliwości i świetlaną przyszłość. Przeszkadzałbym im? Wątpię... A zresztą... niech ten cały dzień pójdzie w niepamięć.


***

*Alice Flautney*

Dopiero wtedy, gdy Emma Jensen opuściła dom, zagłębiłam się we własne myśli. Po tylu latach mój rodzony, pierworodny syn odkrył to, co trzymałam głęboko w sercu pod kluczem i dodatkową osłoną... Boże! Jaka ja byłam głupia! Co mną kierowało? Chwyciłam telefon leżący na stole i wybrałam numer do męża.
- Tak? - zapytał po chwili. - Jeśli możesz, kochanie, pospiesz się, za chwilę muszę udać się na salę, a mam jeszcze do wypełnienia mnóstwo...
- Nasz syn był u nas w domu. - przerwałam mu.
- No i fajnie. Jak mu poszło na tym kursie? A Cindy wróciła od koleżanki? - zapytał.
- Nie, Drake. Nasz pierworodny syn. - powiedziałam.
- A... al.. al-e-e jak to? - przeraził się.
Pierwszy raz od dwunastu lat postanowiłam przyjąć jakąś godną pozycję przed mężem. Wizyta Cory'ego nauczyła mnie więcej niż dużo. Przypomniała mi... że jestem matką.
- Tak to. Myślałeś, że to ucichło na zawsze? Nie bądź śmieszny... Oddaliśmy nasze dziecko bez wyraźnego powodu! - powiedziałam głośno i rozłączyłam się.

***

*Emma*

Dwie godziny później dalej nie poddawałam się i co jakiś czas pukałam do drzwi. Słońce co raz bardziej chyliło się ku zachodowi, a ja już zmarzłam. W przerwach w pukaniu siadałam na ławce i dzwoniłam. Cory, odbierz! Błagam!

***

*Cory*

Ekran telefonu zapalał się co sekundę w efekcie kolejnego i kolejnego połączenia przychodzącego. Po około dwudziestu przestałem liczyć. Postanowiłem wziąć się w garść i zejść na dół. W końcu lada chwila mogą wrócić rodzice, a wiadomo co by było, gdyby mama zobaczyła mnie smutnego. Zszedłem do kuchni i w tej chwili usłyszałem pukanie. Kto to? Nie słyszałem parkującego auta. Podszedłem do drzwi i otworzyłem. Na ganku stała Emma, która teraz jakby nie wierzyła, że mnie widzi. Była smutna, a po jej policzkach spływały łzy. Przez pierwsze kilka chwil nie wiedziałem co robić, jednak po chwili postanowiłem wziąć się w garść. W końcu nie wiadomo ile już tu stoi.



Wziąłem dziewczynę na ręce i, zamykając drzwi nogą, udałem się na górę. Wszedłem do pokoju i położyłem Emmę na kanapie.
- Idę zrobić herbatę... - mówiłem, wyjmując z szafy koc, który Emma tak polubiła.
- Cory... 
- Ciii, nic nie mów, zaraz przyjdę. - powiedziałem, okrywając szczelnie dziewczynę kocem.
- Cory... przepraszam... - powiedziała Emma.
- Nie masz za co. - stwierdziłem.
- Mam. To moja wina, że spotkałeś mamę. Przez to jesteś zły i mnie nienawidzisz...
- Przestań! Jak mogłaś tak pomyśleć?! - zapytałem z pretensją.
- No bo... ty tak bardzo nie chciałeś ich spotkać, a przeze mnie byłeś smutny, płakałeś i...
- Nie mów nic, proszę, musisz odpocząć. - powiedziałem.
- Dziękuję, Cory. - powiedziała dziewczyna.
- Nie masz za co, odpoczywaj. - powiedziałem, a następnie opuściłem pokój.
Zszedłem na dół i zabrałem się za przygotowanie herbaty dla Emmy. Prawdopodobnie dopiero teraz doceniłem naprawdę to, co ona dla mnie robi. Mam nadzieję, że się nie rozchoruję, bo wtedy dopiero będę miał do siebie żal.

Z gorącym kubkiem w dłoniach wszedłem do pokoju. To, co zobaczyłem, wywołało u mnie śmiech. Emma spała słodko, a koty niczym nieustraszeni strażnicy dbały o to, aby sen blondynki był nieprzerwany i przyjemny. Po lekkim uśmiechu na twarzy blondynki mogłem wywnioskować, że im się to udało.



Z szerokim uśmiechem na ustach postawiłem kubek na szafce nocnej i opuściłem pokój. Schodząc na dół, usłyszałem auto podjeżdżające pod dom.


_______________________________________________________________________

Dwudziesty drugi pisany wczoraj od 20:30 do 22:30 (wena naprawdę napędza pisanie), a dzisiaj poprawiony przychodzi do Was z wielkim hukiem :) Dużo się wyjaśniło, a może wprowadziło jeszcze więcej tajemniczości? Spokojnie, wszystko się wyjaśni już niedługo :)
Na początku rozdział był troszkę dłuższy, ale postanowiłem zrobić z usuniętej części kolejny rozdział więc... Do następnego!
Dzisiaj pojawi się równiej post z nową bohaterką ;)

Miłych walentynek czy coś... :D

2 komentarze:

  1. Po chwili jednak Petrificus Totalus przestał działać i kobieta odezwała się:
    - Alohomora!
    Drzwi się zamknęły a my razem z Emmą staliśmy w deszczu.

    - Mój mąż to Drake.
    ''You used to call me on my cell phone''
    - Czyli ty jesteś Rihanna?

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Dodając komentarz pamiętaj, że to, w jaki sposób się wyrażasz, jest Twoją wizytówką! :)