sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 23

"Martwię się, ok?!"

*Brittany*


Nie ukrywam, że zarówno Cory jak i Emma zaczynają mnie nieźle irytować. No ludzie! Ileż można nie odbierać telefonu!? Mamy XXI wiek, teraz każda, nieważne czy legalna czy nie, osoba ma przy sobie telefon!
Spokojnie, Britt... ogarniesz to, jesteś najlepsza.
Chodziłam właśnie po pokoju i nie wiedziałam co zrobić z rękami - dosłownie. Jak tu można gdzieś wyjść? Z troski o Cory'ego i Emmę odwołałam swoją randkę... A zresztą... Przyjaciele są ważniejsi niż jakiś chłopak. Przy okazji kolejnej rundy po pokoju moje spojrzenie natrafiło na lustro w toaletce.
Chwila!
No pięknie! Nie ma to jak rozmazać się ze stresu... Co ja się z nimi mam.

Poprawiając mój randkowy makijaż... randkowe... parówki! Hah! Nieważne! Brittany, skup się.
Poprawiając mój randkowy makijaż z głośnika mojego telefonu zaczęły wydobywać się pierwsze słowa piosenki, która chyba każdą kobietę nastraja pozytywnie.
- Because you know I'm all about that bass. 'Bout that bass, no treble... - szybko zerwałam się z krzesełka i podbiegłam do biurka z otwartym eyelinerem w ręce.
- Halo? - odebrałam, nie patrząc kto dzwoni. W głębi serca miałam jednak nadzieję, że to Cory lub Emma.
- Hej, kochanie.. - zaczął Erick.
Chwila... czemu w momencie usłyszenia "Hej, kochanie" poczułam na sobie czyiś wzrok?
Tak, tak... wiem, że to już drugi chłopak w przeciągu... dobra, nieważne.
Ważne jest to, że mogłam z telefonem przy uchu wrócić do lustra i poprawić makijaż.
- W czym mogę Ci pomóc... piąty raz dzisiaj? - zapytałam, przewracając oczami.
Erick jest uroczy... ale litości, godzinę temu zadzwoniłam do niego, że nie mogę z nim wyjść, a on już zdążył pięć razy zadzwonić i zapytać, czy wszystko w porządku.
- Przepraszam, że tak dzwonię, ale tak niespodziewanie odwołałaś tą randkę i tak jakoś mi głupio, więc dzwonię spytać, czy wszystko ok... ja coś źle zrobiłem? - zapytał.
- NIE! - powiedziałam może troszeczkę za ostro. - To znaczy nie... chodzi o to, że moi przyjaciele są jak dzieci i muszę ich przypilnować... rozumiesz o co chodzi. Obiecuję Ci, że jak tylko się dowiem co z nimi, pójdziemy gdzie chcesz. Pod osłoną nocy będzie może nawet bardziej kongenialnie! - najgorszy błąd przy chłopaku, nie używaj trudnych słów... 
- Trzymam Cię za słowo. I kończę, muszę jeszcze napisać ten referat na polski. W sumie wiesz, wypadałoby się podciągnąć przed świętami, prawda? Aha, i następnym razem nie pozwól się swoim przyjaciołom tak rozbisurmanić. To takie jaszczurcze, prawda? Całusy, pa! - dałabym sobie uciąć rękę, że teraz szczerzy się do słuchawki.


***
*Erick*

Szok, kochana? Ojej!


***
*Brittany*
CO!? Dajcie mi chwilę... CO!?
- No, pa... - odpowiedziałam powoli i odłożyłam telefon na stolik.



Czy on dorwał się do moich książek wczoraj!?
Mimowolnie wyszczerzyłam się sama do siebie. Ideał... Yay!

Dobra, koniec tej miłości i idealnych elokwentnych inteligentów - Witaj, nianiu Britt!
Gotowa wstałam od stołu, ułożyłam kosmetyki w jedno miejsce i zatarłam ręce.
- Cory... Emma... miejcie lepiej dobre wytłumaczenie... - mruknęłam pod nosem, chwytając kluczyki od samochodu.


***

*Cory*



Po chwili usłyszałem otwieranie drzwi. Więc... czas na wywiad!
- HALO! - wydarł się mój kochany braciszek.
- Możesz być trochę ciszej, geniuszu? - zapytałem, wychodząc na korytarz. - Emma śpi u góry.
- Sorry, skąd mogłem wiedzieć... - powiedział.
- Cześć Wam. Co tak długo? - zapytałem.
- Wiesz, że u babci nie ma przebacz. - westchnęła mama. - Wiemy jedno, zapasy jedzenia są na dwa tygodnie. - zaśmiała się.
- Wiem, wiem. Chcecie coś do picia? - zapytałem.
- Dam wszystko za kawę, babcia nie pozwala mi pić trzech dziennie. - powiedział tata, a następnie przewrócił oczami.
Zaśmiałem się. Tata jest najlepszy jeśli chodzi o babcię lub ciocię.
Wróciłem do kuchni i zabrałem się za przygotowanie napojów. Emma ma tam ciepłą herbatę, więc jest ok... chyba, że będzie spała cztery godziny. Skup się, Cory. Jeśli wystygnie - zrobisz drugą.

- Cory. Coś się stało, prawda? - zapytała mama.
No serio!? Jeszcze nigdy się tak nie starałem ukrywać mojej głębokiej zadumy.
- Serio. Jesteś moim synem, jak znam swoje dzieci jak własne kieszenie! - powiedziała kobieta.
Tak, jeszcze czytaj mi w myślach, ekstra!
- Nic się nie stało. - powiedziałem.
- Męczyłabym Cię dłużej, ale padam z nóg. Jutro sobie pogadamy. - pogroziła palcem i z ciepłym kubkiem udała się w stronę sypialni rodziców, rzucając tylko za siebie głośne ''Dobranoc!''.
- Dobranoc. - mruknąłem.
- Zmywam się. - powiedział tata.
- A ja idę zadzwonić do Toma. Może się wymkniemy... - ucieszyła się Kaliyah.
- Po moim trupie. - powiedziałem równo z Jessem, po czym się zaśmialiśmy. 
Przybiłem z bratem ''piątkę'' i skupiłem poważne spojrzenie na siostrze.
- Co jak co, ale tak go nie lubię, żebyście się szlajali po osiemnastej. - powiedziałem.
- Dobra... idę zadzwonić. Może być? - zapytała.
Wyglądała w tej chwili jak zbuntowana nastolatka... Co w sumie tylko trochę mijało się z prawdą na chwilę obecną.
- Jakby co to mi się nie spieszy z dołu. Czekam aż Emma się obudzi. - zaśmiałem się.
Zdenerwowana Yah poszła na górę.
- Dobra, brat. Powodzenia w zmywaniu. Idę spać, odpadają mi ręce po sadzeniu kwiatów.
- I tak wiem, że Yah sadziła, a ty siedziałeś. - mruknąłem i zacząłem zmywać.
- Serio? To chyba dawno nie byłeś u babci. Ona sobie siedziała, a ja przesadzałem jej bratki dziesięć razy - "Bo im niewygodnie" - sparodiował babcię.
Zaśmiałem się głośno i włożyłem pierwszy kubek na suszarkę.
Szybko poszło. Rozeszli się w dwadzieścia minut.


***

*Brittany*

Zaparkowałam pod domem Anderson-Flautney i wyszłam z samochodu, chwytając tylko torebkę i telefon.
Zapukałam do drzwi, może, kolejny raz dzisiaj, trochę za mocno... ale co mi tam!
Po chwili drzwi uchyliły się, a zza nich głowę wychylił Cory we własnej osobie.

***

*Cory*

- Cory James Flautney! Tak trudno nosić ze sobą telefon?! - zapytała wyraźnie rozwścieczona szatynka.
- Nie mam tak na drugie imię. - odpowiedziałem. - I o co Ci chodzi? - zapytałem zdziwiony.
- Wiem! O co?! Spójrz na telefon! - poleciła mi z pretensją.
- Ano tak, wyciszyłem go. I spuść trochę z tonu... Emma śpi. - powiedziałem i wyjąłem z kieszeni telefon.
Brittany przez chwilę wyglądała na zawstydzoną swoim zachowaniem. Stara się być twarda? Eh... znowu bawimy się w 50 Twarzy Brittany... ostatni raz był pół roku temu.
- Dobra, dwunasta strono Brittany. - mruknąłem złośliwie i spojrzałem na ekran. - Serio? Więcej się nie dało? "Pięćdziesiąt cztery połączenia nieodebrane od: Britt. Dwadzieścia siedem nieodczytanych wiadomości od: Britt" - wyrecytowałem.
- Emma ma trzy razy tyle! Wiecie jak się martwiłam?! - zapytała.
- No okej, ale spokojnie. Chodź... usiądź. - powiedziałem.
Gdy tylko dziewczyna wykonała polecenie, zacząłem:
- W sumie dowiesz się o tym szybciej niż mama. Emma mnie namówiła na spotkanie z  Alice. - powiedziałem, a Brittany wytrzeszczyła oczy.
- Że co!? - zapytała ciszej.
- To, co słyszałaś. - mruknąłem.
- I jak było? - zapytała.
- No w sumie nijak... zdenerwowałem się tylko... nic więcej. - powiedziałem.
- Powiedziała Ci coś ciekawego? - zapytała.
- Tak. To, że w sumie oddali mnie bez powodu. Cytuję "przeszkadzałem im w samorealizacji'', a dwa lata później urodziła mi brata. Fajnie, nie? - zapytałem.
- Wstyd jej powinno było o tym mówić w ogóle. - stwierdziła.
- To samo jej powiedziałem. - odpowiedziałem. - Doprowadziło to tylko do tego, że Emma się obwiniała o to, że byłem zły... pukała do mnie i dzwoniła przez dwie godziny. Byłem u góry, a telefon wyciszony. - powiedziałem. - Zmarzła, a ja sobie nie mogę tego wybaczyć. Zasnęła u góry.
Jeśli chodzi o Emmę... blondynka właśnie przekroczyła próg kuchni z kubkiem w ręce.
- O, jejku! Przeszkodziłam? - zapytała i próbowała niemo powiedzieć, że może wrócić, wykonując jakieś dziwne ruchy rękami.
Zaśmiałem się.
- Nie, chodź. Opowiadam właśnie Britt o naszej udanej sobocie. - powiedziałem.
Emma chciała usiąść na krześle obok mnie, ale koniec końców wylądowała u mnie na kolanach.
- Cory... - zaczęła Emma.
- Stop. - przerwałem jej. - Jak usłyszę jakiekolwiek pochodne od ''przepraszam'' to z Wami nie gadam. - ostrzegłem. 
- Ale... ale jesteś zły na mnie. - powiedziała Emma.
- Zły chłopak nie całuje swojej dziewczyny. - powiedziałem i pocałowałem szybko dziewczynę.
- Chyba powinnam się zmyć... I czemu ze mną byś nie gadał?! - rzuciła z pretensją Brittany. 
- Oj, dobra... nieważne. I możesz w końcu przejść do puenty? Dalej nie wiemy dlaczego się tak denerwujesz. - powiedziałem, przenosząc spojrzenie z Emmy na Brittany.
- CZEMU!? Nie odbieracie, nie piszecie! Myślałam, że wyjdę z siebie! Martwię się o was, ok?! - powiedziała Brittany.
- Przepraszamy, ale byliśmy... - zaczęła Emma, jednak szatynka nie dała jej dojść do słowa.
- Spokojnie, już wiem. Nie mniej ostrzegam! Jeśli jeszcze kiedyś nie odbierzecie ode mnie bez wyraźnego i dobrego powodu... przykleję Wam te telefony do czoła na najmocniejszy klej, jaki mi Trev załatwi! - ostrzegła Brittany, wskazując palcem to na mnie, to na Emmę.
Następnie wstała i udała się w stronę drzwi. Na jego nieszczęście, Jesse właśnie schodził na dół, więc jemu też się dostało.
- Tobie też! Jako pierwszemu! - powiedziała Brittany i zniknęła za rogiem. - A teraz wychodzę! - krzyknęła z przedsionka.
Gdy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi - wybuchnęliśmy śmiechem.
- Co to było? - zaśmiał się Jesse, wchodząc do kuchni.
- Wściekła Brittany. - wzruszyłem ramionami, jakby to było coś normalnego.
- Niech Wam będzie. - mruknął Jesse, nalewając sobie jakiegoś napoju do szklanki. - Dobranoc. - dodał i opuścił kuchnię.
- Idziemy spać? - zapytałem dziewczyny.
- Chętnie. - zaśmiała się i wstała.
Razem udaliśmy się wreszcie na górę. Ten dzień był stanowczo męczący.


***

*Alice Flautney*

- Jestem! - zawołał na wejściu Drake.
Po chwili pojawił się w salonie z kurtką i aktówką w ręce.
- Opowiadaj. Jak to w ogóle możliwe? - zapytał wyraźnie zdenerwowany, po czym usiadł na kanapę.
- Myślałam, że wielki doktor zna zasady adopcji. Dziecko ma prawo otrzymać dane do rodziców biologicznych kiedy chce. - odpowiedziałam złośliwie.
- Nie przesadzaj. Ale czego chciał? - zapytał ostrzej.
- Zwracaj się do mnie grzeczniej. Drugi raz nie powtórzę. Idealny jesteś tylko, jak ludzie patrzą!? - zapytałam. - Nasz syn chciał prawdy.
- Jakiej prawdy chciałem? - zapytał Ethan, wchodząc do salonu.
- Nic, nic... śmiałam się do taty, dlaczego poszedłeś na ten kurs, wiesz? Nie wiedzieliśmy wtedy co znaczy to zdanie po angielsku i... - powiedziałam, próbując wybrnąć z sytuacji.
- Pamiętam. - zaśmiał się chłopak i wrócił do siebie.
- I co o tym sądzisz? - zapytał, już ciszej, Drake.
- Co o tym sądzę? Sądzę, że jestem totalną idiotką, ponieważ nie zauważyłam wcześnie, jaka byłam głupia, godząc się na to. Sądzę również, że ty byłeś potworem. Oboje byliśmy i dopiero teraz dotarło do mnie, że potraktowaliśmy naszego pierworodnego syna jak niepotrzebną rzecz. Nigdy sobie tego nie wybaczę. - powiedziałam, po czym wstałam z kanapy i wyszłam z pokoju, a następnie z domu, trzaskając drzwiami.
Gdy zimne powietrze uderzyło mnie w twarz, wyjęłam z tylnej kieszeni spodni paczkę papierosów i wyciągnęłam jednego. Z drugiej kieszeni wyjęłam zapalniczkę i zapaliłam wyrób tytoniowy, wzdychając głośno.
***

*Brittany*

Opuszczając dom Cory'ego i wsiadając do auta, poczułam w kieszeni wibracje. Ciekawe kto to? Ja przynajmniej odbiorę. Pfff...
Erick!
- Halo? - zapytałam ucieszona.
- Galaktyczne czy neutronowe? - zapytał chłopak.
- Efekt halo. - stwierdziłam, chcąc go zdenerwować.
- Galatei czy Golema? - zapytał.
- Cooooo? - zapytałam zmęczona.
- Są dwa rodzaje Efektu ''halo''. Pozytywny - Galatei oraz negatywny - Golema.
- Poddaję się. W jakiej sprawie dzwonisz? - zapytałam.
- Może tak ty i ja... w sensie my... razem... przejdziemy się na spacer do parku? Potem zabiorę Cię na kawę. Możemy także pójść do jakiejś biblioteki? - zaproponował.
- Biblioteki są passé. Wolę opcję nr 1. - powiedziałam.
- Gdzie jesteś? - zapytał.
- W samochodzie. - powiedziałam.
- Catalpa Ave, reszta pieszo. Czekam. - powiedział i rozłączył się.
Coś czuję, że to będzie coś większego... Yay!
Odpaliłam samochód i ruszyłam w stronę Catalpa Ave. Nawet chyba wiem dlaczego... Czy na Catalpa nie znajduje się ten fajny parking koło piekarni? Namówimy ciasteczko na ciasteczko!





***

*Cory*

Czemu zawsze, kiedy widzę śpiącą Emmę mam ochotę na przemyślenia? W sumie i tak muszę sobie jakoś poukładać ten dzień... 
Więc! Spotkałem się ze swoją biologiczną... matką. Świetnie się zaczyna, co nie?
To spotkanie upewniło mnie tylko w tym, że miałem kompletną rację nie chcąc spotkać moich ''rodziców'' już nigdy. Więc: pierwszy pozytywny skutek. Może się doszukam czegoś jeszcze? Niewykluczone! 
Nie każdy rodzic jest gotowy na to, żeby nim być. Eh...
Morał w tej bajce jest taki, że jak masz dziecko i przeszkadza Ci w samorealizacji - oddaj je do domu dziecka, przecież ono nic nie czuje...
Dobra - chyba za bardzo się wkręciłem.
W sumie wypadałoby się wyspać, no nie? 
Jutro już 12 grudnia, wypadałoby pomyśleć o świętach. Eh... o tym już jutro.
Oj, Cory. Znając życie Twoja niedziela przyniesie znowu mnóstwo ''niespodzianek''.
______________________________________________________________________

23!! Kurcze, szybko minęło, nie? :) Co by tu dużo pisać... mam nadzieję, że nie ma dużo błędów czy coś... (Pogrążasz się, Karol!)
DO PRZECZYTANIA!!!!






2 komentarze:

Drogi czytelniku! Dodając komentarz pamiętaj, że to, w jaki sposób się wyrażasz, jest Twoją wizytówką! :)