wtorek, 23 stycznia 2018

Dives haedos saxa diavoli - Rozdział 1

Rozdział 1


"Ob ovo"
tłum. ''od początku''



     Riddington Alley od zawsze była najmniej ruchliwą ulicą w całym Jefferson City. Nie dlatego, że znajdowała się pod lasem i nic przed czy za nią nie było bardziej fascynujące od czterdziestoletniego cisu stojącego w ślepym zaułku ulicy między dwiema willami w taki sposób, że wyglądał jak ustawiony na ołtarzu. Ale dlatego, że była to alejka, w której królował dolar. Każdy listek spadający w tamten mroźny, jesienny poranek z konarów starych, potężnych dębów rosnących wzdłuż ulicy zdawał się w jakiejś części kalać nieskazitelne, pierwszostronicowe życie mieszkańców tejże ulicy. Każde auto było starannie zaparkowane w garażu, bramy były zamknięte, a o bukszpanach w ogrodzie u Emily Quinn czy Conwaya Lane'a nie można było o żadnej porze roku powiedzieć nic złego. Tak właśnie wyglądało życie na Riddington Alley w Jefferson City. Wyglądało dokładnie tak, jak serce każdego z jej mieszkańców, idealne na zewnątrz, zmieszane w środku.
Pięć, dziesięć, a nawet piętnaście minut później wszystko dalej było idealne, i nic nie wskazywało na to, żeby stan rzeczy miał się zmienić. W dzielnicy zerwał się mały wiatr, który popychał delikatnie liście po ulicy. Na końcu alejki ktoś wyjeżdżał z garażu, a po chodniku przejechał powoli rower, na którego czarnym, skórzanym siodełku zasiadał normalnej budowy, nastoletni chłopak o płowych włosach, który rzucał na trawnik niektórych domów poranny dziennik. Riddington Alley budziło się do życia.
Kilka minut później w domu znajdującym się na środku ulicy, po prawej stronie od skrętu z Green Boulevard, właśnie otworzyły się drzwi. Przed dom wyszła szczupła dziewczyna, ubrana w długie, białe piżamy wychylające się spod frotowego szlafroka w tym samym kolorze. Na nogach ubrane miała białe bambosze. Nastolatka przytrzymała swoje, zarzucone na jedną stronę, kasztanowe włosy w taki sposób, żeby nie zepsuć fryzury, gdy schylała się po poranną gazetę. Kiedy brunetka się wyprostowała, otworzyła drzwi i zawołała:
- Burbon, chodź!
Po chwili dziewczynę wyminęło w drzwiach coś, co przypominało małą, rozmytą czarno-brązową kulkę futra. Kiedy obiekt się zatrzymał, wszystko stało się jasne. Był to rozpędzony, merdający ogonem pies rasy Yorkshire Terrier, którego czarny-podpalany włos był rozwiewany przez wiatr. Brunetka, która w dalszym ciągu stała w wejściu, uśmiechnęła się pod nosem i zniknęła w środku, zamykając za sobą drzwi.
Tą dziewczyną była Meredith Reeves. Córka Claytona Reevesa miała dzisiaj wyjątkowo zły humor. Kiedy weszła do domu udała się do jadalni, gdzie teraz zmieniło się tylko tyle, że na masywnym, dębowym stole, który zdobiła biała serweta i kryształowy wazon, stała srebrna taca ze szklanym, przezroczystym dzbankiem pełnym parującej jeszcze kawy i pustym, czarnym kubkiem z wymyślnym uchwytem i miejscem na łyżeczkę. Brunetka w duchu podziękowała bratu za tą przysługę, po czym zasiadła na równie co stół masywnym krześle i oparła plecy na jego bogato zdobionym oparciu. Do pustego kubka nalała czarną kawę i zamieszała płyn metalową łyżeczką, co wprowadziło w ruch gładką taflę napoju, tworząc małe fale. Po upiciu łyku kawy, Meredith otworzyła gazetę i pogrążyła się w lekturze. 
W tym czasie w kuchni drugi z bliźniaków Reeves krzątał się po pomieszczeniu, przygotowując śniadanie. Przez to, że usłyszał jak siostra woła psa na dwór, gdy włożył przygotowaną grzankę do opiekacza, a jajko rozbił o rant patelni, pozwalając mu na ścięcie, stwierdził, że czas wpuścić zarośniętego członka rodziny do domu. Kiedy brunet wracał korytarzem przez obszerny przedsionek do kuchni, usłyszał, jak z jadalni dochodzi podniesiony głos:
- Paranoja! - tak, to ewidentnie był głos zjawiskowej Meredith. Chłopak przystanął na chwilę, odruchowo poprawił włosy opadające na czoło i zaśmiał się pod nosem, po czym wrócił do kuchni, aby wyjąć z opiekacza dwie grzanki, do których na białym, porcelanowym talerzu po chwili dołączyło jajko sadzone. Chłopak posypał jajko uniwersalną przyprawą oraz pieprzem kajeńskim. Po tej operacji Brandon Reeves wziął z szafki dwa puste kubki dla siebie i ojca, a wolną ręką wziął talerz ze swoim śniadaniem, udając się do salonu.
W czasie, gdy Meredith w dalszym ciągu dumała nad gazetą, jej brat bliźniak wszedł do jadalni, pytając:
- Co jest taką paranoją? - pytanie rozproszyło uwagę brunetki, która podniosła głowę z nad gazety i spojrzała na brata. Meredith była zdziwiona strojem bliźniaka, do którego standardów ubioru należały sztywne kreacje. Czarna koszulka z długim rękawem i oliwkowe, ciasne dresy nie wróżyły, żeby chłopak się dzisiaj gdzieś wybierał. 
- Jeszcze pytasz? Posłuchaj - zaczęła dziewczyna w czasie, gdy Brandon nalewał sobie kawy - "Oszustwa Reeves Corporation nie znają granic. Inwestycje spadły, a wartości kontraktów rosną? Kradzież czy masowy spisek? W tym czasie dzieci dyrektora Reeves Corporation wydają pieniądze klientów - powiedziała brunetka, pokazując bratu ich zdjęcie w gazecie. - Dziwie się, że zachowujesz spokój, te plotki oczerniają też ciebie - stwierdziła bliźniaczka Brandona, upijając łyk kawy. Ta czynność zdawała się w tej chwili być przerwą między pełnymi napięcia zdaniami, jakie wymieniało rodzeństwo. Brunet zerknął na siostrę, będąc przyzwyczajonym do jej porywczości i prowokacyjnych zachowań przez całe osiemnaście lat ich życia.




- A co chcesz zrobić? Wyjść i pozbierać gazety w całym Missouri? Głową muru nie przebijesz, siostrzyczko - powiedział chłopak, wiedząc doskonale, jak bardzo jego siostra nie lubi tego zdrobnienia, po czym spojrzał na ścianę za miejscem, które przy stole zawsze zajmuje ich ojciec. Wisiało tam ogromnych rozmiarów zdjęcie całej rodziny Reevesów oprawione w szeroką, czarną ramę. Zostało ono wykonane podczas imprezy bożonarodzeniowej w biurze generalnym Reeves Corporation.
Brandon zwrócił wzrok na siostrę, która właśnie podpierała głowę na stole.




- Nie wiem... Dziwię się, że ojciec nic nie robi z tą sytuacją - trzy... dwa... - i nie mów do mnie ''siostrzyczko'' - dodała na koniec dziewczyna, kreśląc w powietrzu cudzysłów.
- Spokojnie, zaraz zaczniemy coś robić, Meredith - z korytarza uszu bliźniaków dobiegł głęboki, męski głos.
Bliźniacy zwrócili wzrok w kierunku mężczyzny, który właśnie pojawił się w drzwiach jadalni. Clayton Reeves jak zwykle wyglądał dostojnie. Ubrany w granatowy garnitur i trzymający w ręku czarny, skórzany neseser prezentował się świetnie. Dzisiaj jednak mężczyzna nie był w szczytowej formie. Miał smutny wyraz twarzy, a jego oczy dźwigały pod sobą ciężkie fałdy skóry. Dodatkowo wyrażające zmęczenie po nocce spędzonej w pracy powieki ciężko opadały.
- Wyglądasz jak zombie, tato - powiedział Brandon w kierunku starszego mężczyzny z wyrazem zmartwienia wymalowanym na twarzy. 
Usta Claytona rozszerzyły się w uśmiechu, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Dużo siedziałem przy komputerze w pracy. Nie martwcie się, dzieci, wyśpię się w samolocie... a teraz, kto zrobi mi kawę? - zapytał Clayton, patrząc na dzieci.
- Co!? - zapytało równo rodzeństwo, prawie krzycząc.
- Kawę, taką, którą macie w dzbanku - mężczyzna zaśmiał się i wskazał na dzbanek, stojący na tacy obok pustego kubka. - Czarną, sypaną...
- Wiesz, że nie o to chodzi! - wybuchnęła Meredith, wstając i podchodząc do strony stołu, na której stała taca, aby nalać ojcu kawy do wrzosowego kubka. - Gdzie lecisz? - kontynuowała, podając ojcu kubek. Dyrektor Reeves Corporation odłożył na ciemną komodę neseser, po czym podszedł kilka kroków i odsunął krzesło u szczytu stołu, na którym usiadł, zakładając nogę na nogę. Mężczyzna ciężko westchnął, upił łyk gorącego napoju, po czym powiedział:
- Dzisiaj zaprosiłem mamę na konferencję i razem uzgodniliśmy, że przeniesiemy tymczasowo biuro generalne Reeves Corporation do filii w Kalifornii.
Na twarzy Brandona wymalowało się zaciekawienie słowami ojca, z kolei Meredith wyglądała na wściekłą, w efekcie czego wybuchła:
- I co? Jak wy sobie to wyobrażacie? Ile was nie będzie? Mamy siedzieć tu i użerać się z dziennikarzami i plotkami sami?
- Broń boże, dlatego polecicie z nami - odpowiedział beztrosko ojciec.

________________________________________________________

Podoba Wam się taki styl? :) Troszkę ulepszony, staram się 😜

3 komentarze:

  1. bledy:
    Przed dom wyszła szczupła dziewczyna, ubrana w długie, białe piżamy wychylające się spod frotowego szlafroka w tym samym kolorze. - w długie co? chyba słówko uciekło ;)
    Kiedy weszła do domu udała się do jadalni - przecinek po 'domu'

    hej hej, jestem. trochę spóźniona, ale jestem. mam ferie (Bogu dzięki komuś, kto to wymyślił!) i dużo czasu na nadrabianie zaległości. możesz wpaść do mnie w wolnej chwili, bo już kończę opowiadanie :)

    rozdział spoko, trochę krótki, ale da się nad tym popracować. i trochę przeszkadzają mi zbyt obszerne opisy zwykłych czynności, typu mieszanie kawy, czy coś innego, nic to nie wnosi, chociaż ładne masz te opisy haha.
    lecę czytać dalej :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No hej!

      Teoretycznie to zamysł rozdziałów jest właśnie taki, że nie mają być znowu zbyt długie, nie wiem czy pamiętasz Angel Undercover tam aż na to narzekali :) A o błędy to sama skopiowałaś ''piżamy'' :P Z kolei akcja się rozwinie, nie bój żaby hehe

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Dodając komentarz pamiętaj, że to, w jaki sposób się wyrażasz, jest Twoją wizytówką! :)